J

Jak przestałam być uzależniona od social mediów

Niektórzy ludzie nie są uzależnieni od telefonu, internetu i social mediów. Wiedzą kiedy przestać, wyłączyć i zapomnieć. Umieją dobrze balansować swoje życie i dobrze się czują z ilością czasu spędzoną w Internecie. Odkładają telefon i zajmują się swoim życiem, a Internet kompletnie na nich nie wpływa.
To na pewno nie jestem ja. I to nie jest artykuł dla takich osób.

Moje uzależnienie od kolejnych aplikacji przebiega tak: wszystko jest długo dobrze, świetnie się bawię, i nagle budzę się kilka miesięcy (lat) później, zszokowana tym jak wygląda moje życie, ile czasu na tym spędziłam, ile mnie to kosztowało i jak podle się czuję.

Weźmy Instagrama. Podoba mi się idea wrzucania zdjęć codzienności i gadanie na Stories. Ale u mnie zaszło to bardzo daleko. Jako “blogerkę” otaczały mnie opinie, że “muszę” tam być. “Muszę” robić zdjęcia i filmiki, pokazywać się, podobać algorytmowi. “Muszę” tam być stale, wrzucać regularnie, najlepiej kilka razy dziennie, “muszę” patrzyć co się podoba ludziom i pokazywać podobne zdjęcia, angażować się, odpowiadać na wszystkie komentarze i wiadomości. “Muszę” w końcu sprawdzać numery i sprawiać, by cały czas wzrastały! Te “muszę” sprawiały, że byłam na Instagramie cały, dosłownie cały czas.

Dorzućmy do tego porównywanie się do innych osób: oglądanie tego, jakie mają życie, jak wyglądają, co robią, jak bardzo mają większy sukces niż ja. Byłam więc uzależniona od tego, co mi kompletnie nie służyło i nawet nie dawało mi przyjemności!
To wszystko doprowadziło mnie do pewnego rodzaju załamania nerwowego. Instagram zdaje mi się błahym, głupim wręcz powodem do załamania. Powód dla nastolatek raczej, a nie dla dorosłej kobiety. Cóż zrobić, byłam wykończona, wyprana, zagubiona, spanikowana, czułam się źle ze sobą, nie spałam, miałam stale doła. A jednocześnie dalej siedziałam na tej sieci przez większość mojego czasu! Musiałam coś zrobić, coś zmienić.

To wprowadzenie nie jest jednak po to, by się nad sobą użalać. Jest to tylko opis mojego doświadczenia, a teraz chcę się podzielić tym, jak udało mi się złapać do dystans i co wymyśliłam, żeby sobie pomóc. Jak odzyskałam możliwość decydowania o sobie i mówienia: odkładam, idę dalej, nie myślę.

Nie uważam bynajmniej, że powinniśmy spalić Facebooka i przestać korzystać z telefonów. Technologia jest jak najbardziej potrzebna i użyteczna! Jest jednak udowodnione, że metody i techniki aktualnie stosowane przez projektantów aplikacji są uzależniające. Pod wpisem kilka źródeł kierujących do artykułów na ten temat. Na każdego z nas to działa, tylko każdy będzie się z tym pewnie inaczej czuł i sobie radził. Dlatego ważne jest, byśmy potrafili sobie poradzić z tymi negatywnymi aspektami technologii i znaleźli w tym wszystkim swój balans.

Moje metody na wyjście z uzależnienia od social mediów

W Google znajdziecie setki artykułów o psychologicznych podłożach uzależnień i teorii wychodzenia z nich. Będę jednak pisać tylko o sobie, tym co u mnie działa i metodach, które są dla mnie najskuteczniejsze i które stosuję na przestrzeni lat. Jestem też osobą która była w tym głęboko, więc niektóre metody są radykalne wręcz. Dajcie im jednak szansę. Działają.

Co u mnie nie działa:

  • mierzenie sobie ile czasu spędziłam na telefonie – na początku jest szok, ale potem powoduje u mnie tylko poczucie winy i nic się nie zmienia.
  • ustawianie sobie limitu czasu na aplikacji – nie ma dla mnie wielkiej różnicy czy spędzam toksyczne dziesięć minut czy toksyczne cztery godziny. Czasem wystarczą mi dwie minuty, by przez kilka dni czuć się beznadziejnie.

To, co działa poniżej.

Metoda “wyłączone wszystkie powiadomienia”

Stosuję to od lat. Mam wyłączone wszystkie powiadomienia oprócz tych, które zawierają wiadomości od rodziny. Nic mi nie bzyczy, nie dzwoni, nie wyskakuje na ekranie. Instagram, Facebook, maile, serwisy z wiadomościami, nawet WhatsApp – wszystko wyłączone.

Dodatkowo nie mam na telefonie aplikacji mailowej, do sprawdzania wiadomości ze świata czy Facebooka. Staram się mieć jak najmniej aplikacji. Co może być szokujące, mimo stosowania tej metody od sześciu lat, nic się nigdy nie zawaliło, nic nie spłonęło, i nic mnie nie ominęło.

Metoda “cyfrowy detoks”

Kiedyś pisałam o cyfrowym detoksie i tym, jak pomogło mi odstawienie wszystkich urządzeń w soboty. Jest to świetny pierwszy krok, który umożliwia refleksję nad tym, co jest ważne, czemu tyle siedzimy w Internecie – i co w ten sposób tracimy.

W tej metodzie potrzebny jest jednak co najmniej cały dzień bez dostępu do urządzeń. Cały, pełny dzień i bez oszukiwania. I to regularnie. Można wcześniej powiedzieć rodzinie, że jak chcą się skontaktować, to niech dzwonią. Niestety, detoks krótszy niż niż jeden pełny dzień nie jest skuteczny – zbyt łatwo jest oszukiwać i nie widzi się w całości “zasięgu” negatywnego wpływu uzależnienia na swoje życie (brzmi to śmiesznie, ale taka jest prawda). Dokładniej o metodzie pisałam tutaj.

Metoda “chowanie telefonu jak najdalej”

Zwyczajnie chowam telefon jak najdalej, żeby mnie nie kusił. Od lat nie ma on wstępu do mojej sypialni, podczas pracy i posiłków znajduje się w innym pokoju, generalnie telefon jest u mnie w domu źle traktowany i chowam go od siebie jak najczęściej.
Na początku wyłączałam do też zupełnie, ale teraz dzięki innym metodom z tego posta już nie muszę tego robić.

Metoda “czyszczenie feeda”

Newsfeed (czyli najnowsze lub polecane dla nas posty) to najłatwiejszy sposób na wciągnięcie się w przeglądanie social mediów. Gdy obserwuje się dużo osób, to zawsze jest coś ciekawego do przewijania i oglądania!

Większość osób usunęłam więc z obserwowanych. Bezpardonowo. Przede wszystkim te profile, które tak naprawdę nie były dla mnie ciekawe i w sumie nie chciałam wiedzieć, co u nich. Grupy i strony na Facebooku, gdzie było za dużo negatywności. Poszło nawet to, co mnie interesuje – na przykład profile o wyszywaniu i ceramice. Zapisałam sobie je w notatce na komputerze, a potem wcisnęłam “unfollow”. Na Instagramie z prawie 300 profili zostało mi 84. Dalej obserwuję więc ludzi na Insta, mam znajomych i polubienia na Facebooku, ale ogromną większość osób mam wyciszonych lub ukryte wszystkie posty.

Wiele z osób, które obserwuję znam osobiście. Uwielbiam ich, ciekawią mnie i z całego serca życzę im dobrze. Jestem nawet ich ogromną fanką! Mimo tego, nie chcę żyć ich życiem. Nie potrzebuję codziennie sprawdzać, co robią. Wystarczy, gdy co kilka tygodni zobaczę co u nich, skomentuję, napiszę wiadomość prywatną. Dlatego mam wyciszone ich profile – i prawie wszystkich innych.

Celem tej metody jest sprawienie, że siedzenie w social mediach zwyczajnie nie będzie wystarczająco ciekawe i wciągające. Aktualnie na głównym feedzie Instagrama pokazuje mi się z sześć profilów ze zdjęciami kwiatów w Japonii (serio), a na Facebooku właściwie nic – mam tam nudę, ciszę.

Ogromnie polecam też aplikacje blokujące w przeglądarce dostęp do zbyt często odwiedzanych stron, takie jak „Blocksite„. Na Facebooku mam “News Eradicator”, który usuwa główny newsfeed.

Metoda “jak się czuję po przeglądaniu”

Tu z pomocą przyszła mi praktyka jogi. Zaczęłam zwracać uwagę na emocje i uczucia towarzyszące mi podczas różnych czynności, oraz te emocje nazywać. Choć brzmi to dramatycznie, czasem po przeglądaniu social mediów byłam cała roztrzęsiona, zła, zdołowana. Kiedyś nie miałam tego świadomości, ale powoli nauczyłam się to zauważać. Zaczęłam też patrzyć na to, czy negatywne uczucia powodują to konkretne profile, strony, wiadomości – i po kolei je eliminować ze swojego życia.

Na początku ta metoda była trudna i dopiero po kilku dniach widziałam negatywny wpływ tego, co przeglądam. By sobie pomóc, polecam po przeglądaniu social mediów zapisywać sobie sytuację, osobę i uczucia, jakie się pojawiają. Obiecuję: z czasem jest coraz łatwiej i teraz już w ciągu kilkunastu sekund czuję, że coś jest nie tak i odkładam telefon.

Dalej miewam jednak w sobie te uczucia! Nie dalej jak tydzień temu “przypadkiem” trafiłam na jakiś profil i długo musiałam dochodzić do siebie po emocjach, jakie się u mnie pojawiły. Robię sobie jednak “mentalną notatkę” z takich przypadków i staram się nie doprowadzić do podobnej sytuacji w przyszłości.

Przyznaję też, że ta metoda wcale nie jest łatwa! Nawet w negatywności jest coś, co przyciąga i uzależnia, ale trzeba było się ze sobą skonfrontować i powiedzieć sobie wprost, co to powoduje w moim życiu.

Metoda “do czego jest mi to potrzebne” i szukanie zastępstwa social mediów

Kiedy pytam siebie “do czego jest mi to potrzebne”, nie mam na myśli: “po co Ci to w ogóle, ogarnij się”. Mam na myśli rzeczywiście myślenie o tym, co mi daje tak częste przeglądanie social mediów, co mi zabiera i jaki jest tego ogólny bilans. Na przykład kiedyś bilans wyglądał tak, że o ile miałam rozrywkę i nie nudziłam się w wolnych chwilach, to powodowało to we mnie dużo negatywności, lęk, porównywanie się, oraz odbierało mi to za dużo czasu.

Dlatego poszukałam sobie tego, co mi te social media zastąpi w kontekście rozrywki i walki z nudą.
Bardzo dojrzale by było zastąpić wszystko czytaniem książek, uczeniem się czegoś nowego, spędzaniem czasu z rodziną, sprzątaniem itd, ale szczerze takie zastępstwa zdają mi się nierealistyczne i niepraktyczne na dłuższą metę. Lubię czasem porobić coś głupiego i nie myśleć za dużo! Dlatego polecam na przykład portale z treściami rozrywkowymi (Messy Nessy Chic, Bored Panda). Lubię sobie oglądać filmy na Youtube, gram w gry komputerowe, słucham podcastów. Oczywiście, z tym wszystkim też trzeba uważać żeby nie wejść w uzależnienie, ale ja osobiście lepiej się czuję angażując się w takie rozrywki i mój bilans wychodzi na plus.

Jednym z moich zastępstw social mediów jest Animal Crossing :)

Wszystkie metody na raz, oraz stałe poszukiwanie balansu

Prawda jest taka, że żadna z metod nie zadziałała u mnie sama, w oderwaniu. Dopiero łącząc wszystkie udało mi się złapać równowagę, dystans i przede wszystkim: decydowanie o sobie. Znając też swoje skłonności wiem, że co jakiś czas będę musiała wracać do tych metod i ponownie szukać balansu. A kiedy mi się nie uda: wybaczam sobie, biorę głęboki wdech i zaczynam od nowa.

Odłożenie telefonu wtedy, kiedy mam ochotę go odłożyć i nie czucie się mentalnie wypraną pod koniec dnia – to wspaniałe uczucie. Tym bardziej wspaniałe po latach “walki” i tylu porażkach.
Moje życie po stosowaniu metod z tego posta wcale nie jest szare, nudne i pełne restrykcji – wręcz przeciwnie. Mam więcej czasu na robienie tego, co lubię (bo nie jestem uzależniona). Przestrzeń na zastanowienie się, czego ja chcę (a nie co “muszę” robić). No i robię też “pierdoły” i siedzę w Internecie, tylko na stronach i w aplikacjach, które sprawiają że się dobrze czuję ze sobą.

W końcu mam normalne życie. Super sprawa.

Więcej czytania? Proszę bardzo!

KategorieBez kategorii
Aleksandra Bogusławska

Dwa lata spędziłam w podróży, żyjąc na walizkach i co kilka tygodni zmieniając adres zamieszkania. Dziś mieszkam na stałe w domku na szkockiej wsi. Dużo spaceruję, gotuję wegańsko, spędzam czas w ogrodzie, doceniam małe przyjemności i spokojne życie.
Jestem autorką wszystkich tekstów i zdjęć na stronie.

  1. Marcin BWZ says:

    Czyli są jeszcze ludzie, którzy chcą żyć normalnie… Nie neguje social mediów, ale to prawda, ze bardzo łatwo się od nich uzależnić. W dzisiejszych czasach wielu popada w syndrom małpowania. Tak jak napisałaś, wielu twierdzi, ze bloger czy influenser MUSI gdzieś być, albo MUSI cos robić… A może by tak spróbować ugryźć to od nieco innej strony? :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.