A

Alpy Julijskie – TRYGŁAW

Czternastego sierpnia o ósmej rano ruszamy zdobywać świętą słoweńską górę, Trygław!

Tak jak pisałam poprzednio, noc przed wejściem spędzamy w schronisku Aljazev dom. Po lewej to, jak myśleliśmy że wygląda – po prawej buda w której spaliśmy. Znajdź trzy różnice:

20 osób w pokoju na łóżkach piętrowych, jedno małe okno, grobowa atmosfera i zimne prysznice – takie luksusy kosztują 14 euro za noc, a prawdziwe niespodzianki cenowe dopiero przed nami.

14 sierpnia 2012 o ósmej rano ruszamy z naszego eksluzywnego hotelu z zamiarem zdobycia Trygławia!

Po 40 minutach spaceru doliną szlak Tominskov Pot odbija w lewo i zaczyna się długie i żmudne podejście. Mijamy wiele innych grupek, na ścieżce jest dość tłoczno. W pewnym momencie zakładamy uprzęże, chociaż nie wszyscy turyści się na to decydują. Szlak jest zabezpieczony, ale jest więcej niebezpiecznych miejsc niż na poprzednich naszych trasach, bardzo często brakuje też uchwytów czy żelaznej liny żeby się przytrzymać.

Koło południa docieramy do złączenia naszego szlaku, Tominskov Pot z trasą alternatywną, Pot Cez Prag. Od tego miejsca zaczyna się piarg, przez następne trzy godziny zbędne są uprzęże. Zaczynamy mieć jednak problem innego typu: brak wody. Tomek twierdzi, że wyżej jest jakieś źródełko a jako że słońce mocno praży, ochoczo wypijamy jedną z dwóch butelek wody mineralnej (które zabraliśmy ze sobą na trzy osoby na dwa dni).

Wchodzimy na płaskowyż, okazuje się, że źródełko wyschło, dlatego musimy wprowadzić rygorystyczny plan oszczędzania wody. Jemy bułki na sucho, po czym z jakiegoś powodu zamiast iść na Kredarica dom robimy dłuższą trasę, przez schronisko Staniceva koca.

W okolicy nie ma już żadnych drzew ani trawy, wygląda to jak kamienna pustynia, a my jesteśmy jak karawana. Jak karawana której wyczerpuje się zapas wody.

Alpy Julijskie

Po godzinie jesteśmy przy Staniceva koca, dowiadujemy się ile kosztuje nocleg (coś koło 18 euro), robimy przerwę i idziemy dalej.

Mija następna godzina i docieramy do schroniska Kredarica (dom pod Tryglavem), jemy coś szybko i zaczynamy wspinaczkę bezpośrednio na szczyt.

Trygław jest górą którą każdy szanujący się Słoweniec musi zdobyć w ciągu swojego życia, dlatego po drodze spotykamy tłumy ludzi w różnym wieku: od małych dzieci biegających nad przepaściami po 80-letnich staruszków, którzy też nie najgorzej sobie radzą. Miejscami z tego powodu robi się niebezpiecznie, pomimo dużej ekspozycji nikt nie utrzymuje bezpiecznej odległości, depczą innym po rękach – nie dziwią nas liczne tabliczki upamiętniające tych, dla których wyprawa na Trygław była ostatnią. Grań jest też niebezpieczna w czasie burzy, pioruny często uderzają w metalowe liny których trzymają się ludzie.

Przez chmury i słabą widoczność czujemy się też trochę nieswojo, bo nie widać czy pod nami jest czy nie ma przepaści. Jesteśmy zmęczeni i z wysiłkiem pokonujemy ostatnie metry.

…i w końcu jesteśmy! O 17:20 wchodzimy na 2864 m, czyli Trygław! Specjalnie dla nas rozwiewają się chmury i ukazują przepiękne widoki.

trygław

O 18 ze szczytu zaczyna schodzić pan sprzedający tam napoje – to znak, że my też musimy się zmywać. Następnego dnia jest święto i w schronisku Kredarica nie ma już miejsc, dlatego idziemy do domu Planika.

Powoli i ostrożnie schodzimy w dół, podczas gdy mija nas chłopczyk spokojnie zbiegający po stromiźnie. Nabieramy podejrzeń, że Słoweńcy wychowują swoje dzieci z kozicami.

domu Planika okazuje się, że może nie być dla nas miejsca. Przy stole siedzi Królowa Schroniska i przydziela pokoje tym, co mają rezerwację. My nie mamy, więc nocleg jest niepewny.

Gdy przychodzi w końcu nasza kolej, zostaje tylko jedno miejsce w dormitorium za 18 euro oraz „szóstki” w cenie 21 euro za osobę. Tomek i ja mamy jednak ubezpieczenie Alpenverein i płacimy połowę pierwotnej ceny!

Za to Kuba idzie do „swojego pokoju” i okazuje się, że będzie spał z… 41 innymi osobami. Między łóżkami nie ma nawet przerwy, śpi się bok w bok z inną osobą. No, ale lepsze to niż schodzenie po ciemku z Trygławia.

Tego wieczoru, za ostatnie euraki, kupujemy Najsmaczniejszą Najlepszą Najbardziej Mokrą Wodę pod Słońcem, co kosztuje nas 4,30 euro, czyli 17 złotych za butelkę 1,5 litrową #nabogato

Trygław

Najlepsze jest to, że następnego dnia ani przez chwilę nie żałujemy decyzji zakupu tej wody. Z jedzenia zostały nam tylko zupy chińskie (a nie chcemy ich jeść na sucho), a przed sobą mamy sześć godzin zejścia z Trygławia, pijemy więc kawę zagryzając ciasteczkami i wleczemy się do schroniska Kredarica.

Mimo tego, że jest bardzo sucho a trawy bardzo mało, wszędzie można spotkać owce (pasą się na wysokościach ponad 2500 m).

Mamy trudności z minięciem jednej z grupek zwierząt na szlaku, bo one unikają bezpośredniego kontaktu z ludźmi, trzeba było się trochę cofnąć żeby je przepuścić.

Szlak jest łatwy, miejscami tylko trzeba się powspinać, tego dnia dopisuje nam pogoda i jeślibyśmy mieli jedzenie i picie moglibyśmy się zastanowić czy nie wejść na Trygław raz jeszcze. Ale nie mamy.

Pod Kredaricą tłumy – jest święto, Słoweńcy wypoczęli w schroniskach i zamierzają teraz zdobywać swoją najwyższą górę. My przeciwnie, chcemy jak najszybciej być na dole.

Schodzimy szlakiem Pot Cez Prag – jak sama nazwa wskazuje, prowadzi on przez skalne progi. Zejście po samych progach jest dość łatwe (zresztą cała trasa jest lepsza niż ta, którą wchodziliśmy), większe trudności sprawiają raczej osypujące się piargi.

Do południa jesteśmy dość wysoko a słońce nie grzeje tak mocno, ale im niżej, tym bardziej zaczyna nam doskwierać brak wody. Wszyscy jesteśmy też nieźle zmęczeni i źli. Ostatnia godzina to najgorsza męczarnia: okolica jest bardzo sucha, z piargów podnosi się kurz. W dolinie do której schodzimy widzimy małą rzeczkę, nasze myśli krążą tylko wokół niej, rozmawiamy tylko o wodzie. Tomek, jako że ma więcej siły, prawie zbiega w dół, my z Kubą się wleczemy i lada moment padniemy na tej pustyni. Nigdy nie zapomnę miny Kuby podczas ostatnich stu metrów do rzeki: on naprawdę nie wierzył już w to, że przeżyje.

Nasze szczęście gdy wreszcie możemy się napić jest nie do opisania. Strumyk jest czysty, parę metrów wcześniej wypływa spod ziemi, wprost nie możemy się nim nacieszyć. Pijemy, chlupiemy się i cieszymy jak małe dzieci.

Po tym wspaniałym wydarzeniu idziemy pod schronisko Aljazev dom i jemy obiad chociaż zupki chińskie i wszelkie inne potrawy w proszku tak nam już obrzydły, że nie możemy na nie patrzyć.

Zjeżdżamy autem w doliny, oddajemy sprzęt do ferrat i naradzamy się co robić dalej. Chcemy zwiedzić słoweńskie jaskinie, więc decydujemy się na nocleg na campingu niedaleko groty Skocjanska.

IMGP0506

Wieczorem Tomek gotuje najsmaczniejszy na świecie makaron z parówkami i jesteśmy z siebie dumni, że to przeżyliśmy.

KategorieSłowenia
Aleksandra Bogusławska

Dwa lata spędziłam w podróży, żyjąc na walizkach i co kilka tygodni zmieniając adres zamieszkania. Dziś mieszkam na stałe w domku na szkockiej wsi. Dużo spaceruję, gotuję wegańsko, spędzam czas w ogrodzie, doceniam małe przyjemności i spokojne życie.
Jestem autorką wszystkich tekstów i zdjęć na stronie.

  1. naia says:

    Gratuluję i podziwiam! :) Widoki rzeczywiście fantastyczne. A że makaron z parówkami smakował jak jedzenie bogów, wierzę – jak Wypcu przyrządził makaron z konserwą na ciepło po całym dniu włóczenia się z plecakiem, wydawało mi się że nic wspanialszego w życiu nie jadłam :D

    Z innej beczki – bardzo fajnie się Ciebie czyta, takie lekkie są te Twoje notki a przy tym treściwe (co doceniam tym bardziej że sama przoduję w bezsensownym rozwodzeniu się). Oby tak dalej, pozdrawiam :)

  2. Justyna Sekuła says:

    O rany, jakie widoki! Kocham góry i samo patrzenie na zdjęcia mnie wzrusza. Bardzo chciałabym tam teraz być.

  3. Sebastian says:

    Zgadzam sie, masz lekkie i bardzo przyjemne „pioro”. Bede w Julkach za 10 dni to posmakuje „Twoich” opowiesci ale wody to z 5 litrow wezme:) pozdrawiam

  4. Sebastian says:

    Zgadzam sie, masz lekkie i bardzo przyjemne „pioro”. Bede w Julkach za 10 dni to posmakuje „Twoich” opowiesci ale wody to z 5 litrow wezme:) pozdrawiam

  5. Paulina says:

    We wrześniu chcemy zdobyć Trygław. Powiem szczerze, że Twoja relacja napawa mnie niepokojem i już wcale nie jestem pewna, czy na pewno chcę tam iść ;)

  6. Agnieszka Ptaszyńska says:

    Ola, wielkie dzięki za relację. Zdobywam Trygław w czwartek. I tak – upewnię się 5 razy czy mam dużo wody ;) I czy śpię w szóstce

    1. Na pewno nie jest to wycieczka na pierwszy raz w góry ;) Myślę, że trzeba by było być całkiem dobrze zaprawionym na szlakach w Tatrach, np. spróbować przejść kawałek Orlej Perci. Tam pchają się ludzie z przeróżnym doświadczeniem bo Triglav jest popularny wśród turystów, ale niektórzy sobie nie radzą i często zdarzają się wypadki…

  7. stacjabalkany.pl says:

    Hmm myślę że chyba bym sobie raczej nie poradził, przynajmniej mając prawie zerowe doświadczenie w górach – ale fantastyczny wpis i fantastyczne zdjęcia. Ja chce się wybrać w Góry Przeklęte w Czarnogórze w maju

  8. Stanisław Bochniewicz says:

    To jest cenna uwaga: WODA! A raczej jej brak. W Alpach Julijskich jest to ważna sprawa, której nie można bagatelizować. Sam tego doświadczyłem, (ufając przy pierwszym pobycie informacjom z przewodnika napisanego przez panią z Polski – podobno stałą bywalczynią w tamtym regionie) że problemu z wodą nie ma. Tam woda w plecaku to podstawa i raczej w ilościach zdecydowanie większych niż w polskich górach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *