T

Traveler Adventure Team – Południowy Tyrol

Jak wraz z ekipą National Geographic Traveler przeniosłam się w sam środek Południowego Tyrolu.

Kiedy trzy tygodnie temu w środę dostałam maila “Wygrała pani konkurs National Geographic Traveler, proszę potwierdzić że jedzie pani do Południowego Tyrolu”, nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nie, nie dlatego że tak bardzo się cieszyłam, ale dlatego że jestem ostatnio trochę panikarą i zaczęłam się zastanawiać jak ja to wszystko ogarnę w tak krótkim czasie. Dziesięć dni później byłam w ohydnym baraku Terminalu 2 w Lizbonie, z którego odlatują najtańsze linie lotnicze. Jest to mega dołujące miejsce, brudne, wypełnione świetlówkami i spoconymi turystami – im dłużej tam byłam, tym większe miałam wątpliwości czy jednak nie zawrócić.

Nieprzespana noc, przylot do Warszawy nad ranem, wizyta u cioci (do której mama wysłała moje ciepłe ciuchy górskie), próby odespania tych kilku godzin, w końcu moje wynajęte z AirBnb mieszkanie. Bieganie po zatłoczonej Warszawie pachnącej konwaliami – nie wiem jak wy żyjecie w tym chaosie, ale dużo bardziej mi się to podoba niż Kraków. Super tofu burger w Krowarzywa, lepszy niż z mięskiem. No i jedna myśl: czy będzie fajnie. Boże, dobrze że się nie wycofałam na tym lotnisku bo taka bym była głupia.

W niedzielę rano poznaję grupkę ludzi, z którymi spędzę kolejny tydzień. Uczestników: Agnieszkę, Dominikę i Norberta. Redaktorów: Maćka i Michała. Organizatorów: Kasię, Dominiczkę i Michała. Fotografa Jacka Boneckiego. Mieliśmy się stać naprawdę zgranym zespołem. Wyjeżdżamy ze stolicy przed dziesiątą.

Po drodze do Włoch: Kofola z wysmażanym serem w czeskiej knajpie nad jeziorem. Nie miałam okazji próbować tych specjałów od dwóch lat i łzy stanęły mi w oczach na wspomnienie wszystkich słowackich schronisk gdzie podają ciągnący ser i najlepszą podróbkę Koli. Jeszcze do was wrócę, poczekajcie.


Do Vipiteno, małego miasteczka niedaleko granicy włosko-austriackiej przyjeżdżamy przed północą. Co wiedziałam o Południowym Tyrolu przed przyjazdem:

  • jest we Włoszech
  • są tam Dolomity, gdzie można jeździć na nartach. I chodzić po górach. Kojarzyłam, że mieli ostatnio billboardy koło mojego domu w Krakowie
  • stamtąd pochodzą via ferraty – szlaki górskie wymagące uprzęży. O ferratach które przeszłam można poczytać tutaj

Także jak zwykle nie przygotowałam się do tematu, zgodnie z zasadą “pojadę i się zaskoczę”. Pierwszego wieczoru w hotelu zaskoczyła moja własna niewytrzymałość na wino i po dwóch kieliszkach miałam następnego dnia wielkiego kaca.

W takim stanie ubrali mnie w piankę, dali wiosło, wrzucili do pontonu, ponton do bardzo zimnej rzeki Eisack i kazali się ratować. Powinni tak każdego wrzucać po ciężkiej nocy, bo jak mi ten lód wleciał do pianki, to myślałam że mam zawał i od razu wróciła mi chęć życia. Z żalem wspominam jak zrezygnowałam z raftingu na Tarze – od teraz będę się pierwsza pchać do wiosłowania.

Wyskakujemy z wody i biegniemy na obiad do centrum Vipiteno. To małe miasteczko które w średniowieczu wzbogaciło się na wydobyciu srebra – widać to po ślicznych kamieniczkach na głównej ulicy. Praktycznie w mieście zaczyna się stok narciarski oraz kilka szlaków górskich. Poza sezonem ulicami Vipiteno przechadzają się miejscowi, siedzą w ładnych knajpkach i pozdrawiają nawzajem.


vipiteno_gate

Obiad jemy w Vinzenz Zum Feinen Wein – druga najlepsza w Vipiteno restauracja według Tripadvisor. Jedzenie we wszystkich knajpach Południowego Tyrolu i (prawie) każde wino okropnie mi smakowało i jest to zasługa naszego przewodnika – Oskara, który wie o swoim regionie wszystko i prowadził nas tylko do najlepszych miejsc. Wpychałam więc w siebie trzydaniowe posiłki na obiad i kolację i niczego nie żałuję. Może tego, że nie zapakowałam sobie tego jedzonka do słoików i nie zawiozłam do Portugalii.

My tymczasem biegniemy do następnej atrakcji – wąwozu z wodospadami Cascate di Stanghe. Prawie przez niego lecimy, żeby w domu jak najszybciej obrobić zdjęcia i przygotować relacje.

I tak przez cały tydzień. Ciągle w biegu, ciągle niewyspani ale wypatrujący kolejnych punktów programu. Bolały ręce, nogi, głowy, brzuchy i wszystko inne – a my dalej parliśmy naprzód bez słowa skargi. Nikomu nie przeszkadzała słaba pogoda, zimno i brak czasu.

Aż mi teraz brak tego braku czasu, bo w życiu tak dobrze nie odpoczęłam. Mam nadzieję, że odpoczniecie razem ze mną wędrując przez kilka następnych postów po Południowym Tyrolu.

Cascate_di_Stanghe

PS. Jestem niezmiernie wdzięczna swojemu zrobionemu 4 lata temu w Słowenii zdjęciu. Redakcji NG Traveler która je wybrała, agencji Południowego Tyrolu która wyjazd zorganizowała, sponsorom: Fuji, LG, Jeepowi oraz oczywiście wszystkim uczestnikom wyprawy.

KategorieWłochy
Aleksandra Bogusławska

Dwa lata spędziłam w podróży, żyjąc na walizkach i co kilka tygodni zmieniając adres zamieszkania. Dziś mieszkam na stałe w domku na szkockiej wsi. Dużo spaceruję, gotuję wegańsko, spędzam czas w ogrodzie, doceniam małe przyjemności i spokojne życie.
Jestem autorką wszystkich tekstów i zdjęć na stronie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *