Myślałam ostatnio dużo o czasie (dwóch latach!), który spędziłam na walizkach i tym, jakie sytuacje mi się zdarzały, z czym miałam problemy… W sumie są to bardziej niedogodności, które dało się rozwiązać, ale jednak gdzieś tam były z tyłu głowy. Czasem były komiczne, czasem stresujące, ale w jakiś sposób mnie zajmowały. No i chciałam pokazać, jak wygląda “codzienność” życia na walizkach i opowiedzieć o kilku zabawnych historiach.
Ten wpis dostępny jest również jako podkast! Posłuchaj tego odcinka poniżej!
Posłuchaj na Spotify | Posłuchaj na iTunes | Posłuchaj na Google Podcasts
Pisałam kiedyś już o tym, jak mi było z pakowaniem się, a tutaj podsumowałam tę całą moją podróż.
Wiadomo też, że to są wszystko problemy pierwszego świata i jakby co, to nie piszę tu nic na poważnie :)
Fryzjer
Nie jestem jedną z tych osób, które dobrze wyglądają w każdej fryzurze i mogą się nie obcinać przez kilka miesięcy. Moje włosy nie układają się dobrze i dość szybko tracą formę. Nie daję też rady się obcinać sama, a mało który fryzjer umie sobie z moimi włosami radzić.
Dlatego chodzenie do fryzjera w obcych państwach było dla mnie źródłem stresu i przede wszystkim: beznadziejnych fryzur. Miałam fajnych fryzjerów, takich jak pani Tatiana w Lizbonie (Portugalka!) której ogromnie podobał się typ moich włosów i była bardzo zadowolona, gdy do niej przychodziłam. Miałam też “średnie” doświadczenia, choćby w poleconym i drogim salonie w Paryżu. Najgorzej było w Mediolanie, gdzie w salonie fryzjerka miała klaser z różnymi fryzurami, oraz instrukcją obcinania na daną fryzurę. Zostałam przez nią obcięta na bardzo krótko i przez następne trzy miesiące we Włoszech czułam się koszmarnie.
W pewnym momencie musiałam się poddać, po prostu ścinałam się w Polsce i jakoś musiałam przetrzymać przez te kilka miesięcy. No i ta bariera językowa! Nawet po polsku nie zawsze umiem wytłumaczyć czego chcę, a tu muszę migowo pokazywać po portugalsku!
A, i przy okazji fryzjersko-kosmetycznej opowiem jeszcze o tym, jak byłam na paznokciach w Tokio. Dużo słyszałam o salonach paznokciowych w tym państwie i gdy w dzielnicy Azabu (podobno ekskluzywnej? Nie miałam pojęcia) zobaczyłam na wystawie paznokcie gwiazd J-pop, to musiałam iść do tego salonu. To było super doświadczenie, bo mam wrażenie że panie kompletnie nie wiedziały czego ja od nich chcę i po co przyszłam, nie byłam w stanie nic im wytłumaczyć mimo pokazywania palcem na paznokcie gwiazd. Ale potem włączyły mi komedię romantyczną po angielsku i miałam malowane liście gingko i klonu na paznokciach. Ale to, co było najdziwniejsze, to wołanie mi windy (salon był na piętrze). Najpierw zapłaciłam i panie się kłaniały: normalne, ja też. A potem zawołały mi windę i przez bite trzy minuty w oczekiwaniu na windę stałyśmy i kłaniałyśmy się sobie w trójkę, w zupełnej ciszy. Po prostu trzy kobiety bez słowa kłaniające się sobie. I gdy już weszłam do środka, to nie przestały się kłaniać do zamknięcia drzwi. Zupełna przesada, było mi ogromnie dziwnie.
Jedzenie i gotowanie na codzień
Fajnie, jeśli ktoś ma na tyle kasy (i czasu!) że może każdy posiłek jeść na mieście, to jednak jest prawie niemożliwe, kiedy podróżuje się stale przez wiele miesięcy. Nie tylko to naprawdę dużo kosztuje, ale wyjścia zajmują więcej czasu – z moim mężem stale pracowaliśmy podczas tej podróży, więc czas jednak był dla nas ważny. No i stałe jedzenie poza domem nie wpływa pozytywnie na trawienie, choćby w takich krajach jak Portugalia czy Włochy, gdzie do wszystkiego wlewa się litr oleju.
Są też pewne różnice kulturowe jeśli chodzi o jedzenie, na przykład we Włoszech śniadania (nawet w restauracjach) są malutkie a kolacje, jedzone sporo po zmroku, ogromne i tłuste. Albo w Korei, gdzie praktycznie nie je się nic cały dzień, by wieczorem iść na gogi gui, ogromną ucztę pełną tłustego, grillowanego mięsa (większość osób robi to codziennie). W różnych krajach są też różne godziny otwarcia restauracji, więc ogarnięcie i przyzwyczajenie się do tego wszystkiego jest wyzwaniem i ciągle mieliśmy jakieś niespodzianki, np. momenty kiedy zwyczajnie nie mogliśmy znaleźć otwartej restauracji.
Musieliśmy więc sporo gotować w domu. Najlepiej się to robiło we Włoszech, gdzie dostępne są pyszne produkty spożywcze bardzo wysokiej jakości, i w Amsterdamie, gdzie był wielki wybór jedzenia. Ale mieszkaliśmy też trzy miesiące w Japonii i miesiąc w Korei, gdzie w sklepie towarzyszył nam tłumacz Google, i gdzie praktycznie nie dało się robić potraw, jakie zazwyczaj robiliśmy w domu. Kombinowaliśmy z japońskim jedzeniem, choć w prawdziwej japońskiej wersji jest kompletnie inne, niż w moim poprzednim rozumieniu. Znane mi wcześniej potrawy były raczej restauracyjne i składniki do nich nie zawsze były dostępne w sklepie – a gdy były, to inaczej się nazywały lub były w piętnastu różnych odmianach!
Dalej nie rozumiem też azjatyckiego jedzenia ryżu i kiszonek na śniadanie, rano jedliśmy więc zazwyczaj płatki z jogurtem lub kanapki, a po jedno i drugie trzeba było jechać do specjalnych sklepów bo nie wszędzie były dostępne (gotowe kanapki są dostępne w sklepach, ale my chcieliśmy dobry chleb, pomidory i takie sprawy). I muszę się też przyznać, że mimo bycia wielką fanką azjatyckiej kuchni, bardzo tęskniłam do prostego jedzenia w Europie.
To w sumie było też taką niedogodnością. Po jakimś czasie w Azji chce się zjeść coś innego, niż kurczęcy kuper, słodki ziemniak i dynia na parze.
Chodzenie do lekarza
Kilka osób pytało mnie o radzenie sobie z chorobami w podróży, ale moją główną radą jest: nie chorujcie w podróży! Oczywiście w Europie przysługuje nam leczenie, jeśli nie można go odłożyć, można się też ubezpieczyć. A chodzenie do lekarza prywatnego może wiązać się z całkiem wysokim kosztem, który trzeba uregulować na miejscu.
Poza tym to po prostu kłopot. Trzeba znaleźć odpowiednią osobę, mieć kasę by zapłacić, a przede wszystkim: pokonać barierę językową.
Najlepiej się porządnie zbadać przed wyjazdem i potem liczyć na to, że wszystko będzie dobrze. Na szczęście miałam tylko jeden raz, gdy musiałam iść do lekarza, i nie było to nic szczególnie poważnego. Cały proces był jednak porządnie stresujący i choć wszystko wyszło dobrze, to jednak nie polecam.
Produkty higieniczne
Chłopaki, mam tu na myśli podpaski.
To chyba najmniejszy “problem” w artykule, bo oczywiście są w każdym sklepie, ale wspominam bo muszę komuś opowiedzieć o tym, że w Korei w każdym sklepie są podpaski wypełnione… ziołami, które mają łagodzić ból. I te zioła tak. bardzo. śmierdzą. Czuć nimi z daleka, miałam stale zapach w nosie i mam wrażenie, że się aż uczuliłam na to. Fujka!
A, no i nie w każdym kraju podpaski są powszechne, czasem wybór jest mały i widać, że kobiety wolą tampony. A czasem jest odwrotnie.
Lekarstwa
Co kraj, to inny obyczaj – jeśli chodzi o lekarstwa. Wiadomo, że wszędzie jest paracetamol, natomiast inne leki, np. na niestrawność, kaszel czy gorączkę – no wszędzie są inne obyczaje i stosuje się coś innego! Zazwyczaj poszukiwania leków wymagało wcześniejszego, długiego buszowania w Internecie, na różnych blogach i dziwnych forach. Znalazłam w ten sposób, zupełnie przypadkiem, różne ciekawe rzeczy, takie jak Dormidina na sen w Portugalii – jedna tabletka dosłownie zwala z nóg, i to na kilka następnych dni! W ramach ciekawostki napiszę też, że w Portugalii najpopularniejsze są lekarstwa na niestrawność i można je znaleźć przy każdej półce w każdym sklepie. Chyba najłatwiej było mi za to w Amsterdamie, gdzie jest wiele leków podobnych do polskich, tylko pod innymi nazwami.
Ale wow, co się działo w Hong Kongu!
W Hong Kongu we wrześniu jest sezon deszczowy, co oznacza bardzo wysoką temperaturę (36-40 stopni) i wieczną ścianę deszczu na zewnątrz. Przy tym w środku, czyli w hotelach, restauracjach i sklepach, klimatyzacja jest ustawiona na 17 stopni. Czyli wchodzi się kompletnie zgrzanym i przemoczonym – do zupełnego zimna! Byłam przeziębiona po trzech dniach, tak samo jak reszta osób z mojego hotelu (przechodząc korytarzami, było słychać kaszel z każdego pokoju).
Także zaczęły się poszukiwania leków, które mogłyby mi pomóc. A w Hong Kongu ogromna ilość lekarstw jest z medycyny chińskiej, więc moje poszukiwania w Internecie były też związane z uczeniem się podstaw tej medycyny (haha). W końcu kupiłam dziwny i słodki syrop, oraz saszetki wypełnione ziołami o nieznanym mi nigdy wcześniej zapachu i koszmarnym smaku (kupowałam je w zwykłym sklepie typu 7Eleven, więc na 100% nie było tam skóry krokodyla). Nie powiedziałabym niestety, żeby mi to specjalnie pomogło, ale nie zrobiło też gorzej! Bardzo ciekawe doświadczenie.
Niezapomniane są też dla mnie ogromne półki w każdym sklepie w Japonii, wypełnione małymi buteleczkami płynu z witaminami (choć są też specyfiki na inne dolegliwości, np. na wątrobę). Oczywiście w telewizji polecają pić jedną dziennie: zamiast łykać tabletkę, pijesz sobie taki płyn z buteleczki. Niektóre są bardzo smaczne i chyba uzależniłam się od “The D”… czyli witaminy D ;)
Nieogarnianie spraw kultorowych
Zawsze i każdemu będę sugerować, by przez wyjazdem do innego kraju zapoznał się z jego kulturą i specyficznymi obyczajami. Prawda jednak jest taka, że nie da się tego wiedzieć w 100%, bo nie da się przewidzieć, jaka wiedza będzie potrzebna.
Najwięcej dziwnych sytuacji zdarzało się oczywiście w Japonii, gdzie kultura jest kompletnie inna i różnych zasad są setki. Są sprawy typu specjalne buty noszone tylko do kibelka, jak się myć (na stołku, polewając się wodą z miski), czy odwieczne pytanie: siorbać ten makaron czy nie siorbać?Myślę, że to powód dla którego niektórzy ludzie uwielbiają Japonię, a inni mają tam tylko szok kulturowy.
Ale też nie da się na przykład przewidzieć, że potrzebna będzie wiedza o tym, w jaki sposób są oznaczone „dzielnice czerwonych latarni” i jakie zasady tam obowiązują (bez zdjęć) – bo nie przewiduje się, że przypadkiem będzie się tamtędy przechodzić.
Trzeba też wiedzieć, gdzie, czy i jaki napiwek się zostawia. Jak się zachowywać i ubierać w świątyniach różnych religii (nawet w kościołach katolickich są różne zasady). A nawet jakimś cudem wyczuć, jak daleko lub blisko trzeba stać od obcej osoby w innym kraju. Większość nieporozumień udało mi się rozwiązać uśmiechem, ale było też sporo googlowania, by nie popełnić zbyt wielu błędów.
I tęsknię do tych problemów, do popełniania takich błędów, do bycia w nowych sytuacjach w których nie mam pojęcia, co się dzieje. Było wspaniale.
Jestem bardzo ciekawa, jakie nieporozumienia lub niedogodności zdarzał Ci się najcześciej w podróży!
A jeśli interesuje Cię w jaki sposób planuję podróże, to mam o tym całego ebooka. Opowiadam w nim dokładnie o procesie, który towarzyszył mi podczas życia na walizkach, oraz o tym czego się nauczyłam i jak teraz jestem gotowa na każdą sytuację! Zobacz ebooka „Jak planować podróże”!
Ciekawy tekst z nutą humoru. Ponieważ wyjeżdżam najwyżej na 3 tygodnie obce są mi są doświadczenia np. u fryzjera.
Ale numer z tą fryzjerką, która miała katalog mówiący krok po kroku jak zrobić daną fryzurę:D I żeby tak bez żenady sobie przy klientce przeglądać, o raju. Kosmos:D
Moja pierwsza myśl podczas marzenia o podrozy na dluzszy okres to ” co z włosami „
Podpisuję się pod tym postem rękami i nogami :) Zwłaszcza chorowanie bywa źródłem problemów podczas długich podróży. Zwykle biorę ze sobą z Polski zapas probiotyków w saszetkach i to pomaga mi zachować odporność lub chociaż zmniejszyć nasilenie choroby ;)