Zdarzyło wam się pojechać gdzieś i bardzo rozczarować tym miejscem? Mi tak, w Londynie.
Bardzo długo zastanawiałam się, czy pisać tego typu post. Pewnie zauważyliście, że zazwyczaj zachwalam miejsca w których byłam i wszędzie staram się odnaleźć jakieś plusy. W Londynie mi się jednak nie udało, sama nie wiem czemu.
Może miałam za duże oczekiwania. Wiecie jak to jest, jak się naogląda zdjęć i filmów z jakiegoś miasta to ma się skrzywione wyobrażenia o nim. W Paryżu mówią na to „alergia na Paryż”, to czemu miałabym nie mieć alergii na Londyn? Uczyłam się tyle o nim na lekcjach angielskiego, oglądałam obsesyjnie Doctora Who i Sherlocka, może mi się wydawało, że królowa już pierwszego dnia zaprosi mnie na herbatę?
A może to dlatego, że mieszkaliśmy w słabym hostelu? Dość długo wybieraliśmy miejsce, ale nie trafiliśmy zbyt dobrze. ClashBar był kiedyś więzieniem (gdzie siedzieli podobno członkowie The Clash), na zdjęciach wyglądał całkiem przyjemnie. Było jednak bardzo duszno w nocy, pokoje strasznie ciasne i prawie bez okien.
Niektórzy bardzo lubią spać w hostelach, ale nie ja. Do tej pory miałam we wszystkich straszliwego pecha, a najgorzej było właśnie w Londynie. Dzieliliśmy pokój z bałaganiarami, których ciuchy zajmowały dosłownie całą podłogę, a dodatkowo jedna z nich złamała sobie nogę wracając z baru o trzeciej rano i trzeba było wzywać karetkę. Nie zmyślam! Dodatkowo przy odjeździe „wzięły sobie” moje buty. Ciężko się po takim doświadczeniu przekonać ponownie do noclegu w hostelu…
W hostelu oczywiście nie spędza się tak dużo czasu, więc musiały być jakieś inne powody. Może na przykład pogoda? Przez całe cztery dni dosłownie cały czas lało. Nie wiem jak im się udaje ściągać tylu turystów z taką pogodą…
Ponieważ dużo wiało i padało, a ja nie mam dobrej odporności, już drugiego dnia wieczorem zaczęłam się źle czuć. Poruszaliśmy się po Londynie wyłącznie rowerami, co wcale mi nie pomagało w zdrowieniu, trzeciego dnia miałam wysoką gorączkę i po powrocie chorowałam dobre dwa tygodnie.
Nie przypadła mi też do gustu ilość turystów. Trzymam się z daleka od popularnych miejscówek w środku sezonu, bo nie lubię gdy ktoś bez przerwy depcze mi po piętach. Dlatego w Londynie zupełnie nie czułam się komfortowo.


Na liście „grzechów” tego miasta oczywiście nie może zabraknąć zarzutu, że jest ono bardzo drogie, nawet jak na brytyjskie standardy. Pierwsze przykłady z brzegu: wejście do Buckingham Palace to 35 funtów, Westminster 18, London Eye 20. Bardzo oszczędzałam, ale i tak wydałam dużo więcej niż zamierzałam. Nie chcę nawet mówić o cenach restauracji, dzięki którym naszą jedyną opcją żywienia poza supermarketami był Subway. Brzmi trochę jak „biedny Polak za granicą”, ale musicie mi uwierzyć na słowo, że zazwyczaj taka nie jestem.
Jedną z niewielu darmowych atrakcji, prócz oglądania wiewiórek i gęsi w St James park, to pójście do któregoś z muzeów. To mi się oczywiście bardzo podobało, chociaż też było okropnie tłoczno. Najciekawiej jest w National History Museum, oczywiście na wystawie z dinozaurami.
Nie jestem fanką zwiedzania miast, szczególnie tych najpopularniejszych, może z tego powodu miałam duże wymagania. Po prostu w atmosferze „nie stać mnie na wejście do knajpy, nie wyspałam się w nocy i jeszcze bardzo leje” zatraciłam całkiem radość z pobytu i pod koniec nawet mi się nie chciało chodzić. Nie byłam też pod wrażeniem architektury, są miejsca które miałyby fajny klimat gdyby mi ich nie zasłaniali inni turyści.
Zwiedzanie Londynu jest marzeniem wielu osób i pewnie ktoś doceniłby to miasto bardziej niż ja. Można też oczywiście mówić, że źle trafiłam z hostelem albo miesiącem wyjazdu, a miasto jest drogie ponieważ ludzie tam dużo więcej zarabiają. Pojechałam tam jednak jako turystka, a nie do pracy, i jako taka uważam, że mogłam mieć pewne wymagania.
Chciałam po prostu pokazać wam, że nie zawsze oczekiwania pokrywają się z rzeczywistością i zdarzają mi się również nieudane wyjazdy i miejsca w których mi się nie podoba. Być może wrócę do Londynu kiedy będę pięć razy bogatsza. Możliwe jednak, że nawet wtedy nie będę chciała tracić na niego czas, bo wolałabym jakąś wioskę na Sardynii niż to miasto.
[UPDATE: Byłam w Londynie kilka lat później, ze sporą ilością pieniędzy, zostałam w dobrej okolicy, w dobrym mieszkaniu, zwiedzałam polecane przez wielbicieli Londynu miejsca. Jezu, tak bardzo mi się nie podobało! Planuję już nigdy nie wracać do miasta, o ile mnie tam nie zaciągną siłą. Było najgorzej.]
Przynajmniej zdjęcia wyszły ładnie. Czasem (bardzo rzadko, ale jednak) lepiej jest oglądać zdjęcia niż rozczarować się na miejscu.
Polecam inne, lepsze miasto w Wielkiej Brytanii – Edynburg!