Południowy Tyrol jest wymarzonym miejscem na wakacje, ferie, życie. Oto dlaczego.
Bardzo długo nie mogłam napisać tego wpisu. Myślę o nim odkąd wróciłam z Południowego Tyrolu, w tym czasie byłam już w Porto i z powrotem, ciągle mając pustkę w głowie i kompletny brak pomysłów.
Mało mam pomysłów na opis wyjątkowych dla mnie miejsc. Nie macie czasem wrażenia, że wszystko w podróży musi być wyłącznie pozytywne, tyle na świecie miejsc do których “absolutnie musicie pojechać”, tyle rzeczy których “absolutnie musicie spróbować”? Że świat turystyki oparty jest zachwytach, na pokazywaniu Wam stuprocentowo pięknych obrazków, a opinia “nie podobało mi się” zawsze znajdzie przeciwnika który powie “trzeba było siedzieć w Polsce”? To prawda, że po jakimś czasie wspomnienia robią się gładkie, zapominamy o brzydkich muzeach, złej pogodzie, ohydnym jedzeniu i koszmarnych towarzyszach – patrzymy na zdjęcia i myślimy sobie “tak było pięknie”, w końcu to wakacje więc przynajmniej nie trzeba było patrzeć w komputer przez osiem godzin. I wszystko robi się wyjątkowe i niesamowite.
Ponieważ jednak piszę i czytam innych, zawsze wolę nutkę uszczypliwości, prawdy lub krytyki. Czasem w podróży jest tak samo normalnie, jak wyjątkowo. Dlatego siedziałam nad tym postem i główkowałam jak napisać o Południowym Tyrolu żebyście nie mieli mdłości. Po dwóch tygodniach dalej nie umiem, więc postanowiłam być po prostu szczera.
Południowy Tyrol reklamuje swoje połączenie “austriackich tradycji ze śródziemnomorską radością życia”, cokolwiek by nią nie było. Leży on we Włoszech, natomiast historycznie przez długi czas należał do Austrii więc mieszkańcy są dwujęzyczni (preferowany jest najczęściej niemiecki). Nie mówią jednak o sobie Austriacy ani Włosi, tylko “Południowi Tyrolczycy” – to miejsce zupełnie odrębne kulturowo i nie dziwię się, że na każdym kroku chcą to podkreślać.
Dlatego w Południowym Tyrolu mają pyszne śródziemnomorskie jedzenie (oliwki, pomidory, sery i inne przysmaki których brakuje mi w Portugalii 1), winiarnie, palmy na ulicach – ale są też ośnieżone Dolomity z alpejskimi łąkami i szlakami, ogólnie panujący porządek. To połączenie wydaje się być idealne. Kontrasty sprawiają, że życie jest ciekawsze a w Południowym Tyrolu ma ono najwięcej barw. Szczególnie pięknie widać ten kontrast, gdy w godzinę wjeżdża się z „włoskiego” Bolzano prosto w Alpe di Siusi, majestatyczne góry.
Tutaj więc dochodzimy do momentu, w którym szczerze stwierdzam, że nie byłam w lepszym miejscu na świecie. Owszem, miałam zaplanowany wyjazd i nie musiałam się martwić mnóstwem drobnostek typu: gdzie zjeść, gdzie spać, gdzie jechać, co zobaczyć. Owszem, Południowy Tyrol był organizatorem imprezy i wiedzieli, gdzie nas zabrać. Nie zapłacili mi jednak za dobrą opinię więc mogę być całkowicie szczera po raz drugi i kolejny: nie byłam w lepszym miejscu na świecie.
Byłam w „absolutnie wyjątkowych” miejscach – ba, mieszkam w wyjątkowym mieście. Piję wino nad oceanem, na obiad jem grillowane kalmary (serio) i trochę z przekory staram się pisać Wam o tym, co mi się nie podoba bo przez większość czasu jest mi 9/10. Najwyższa ocena jest jednak zarezerwowana dla Południowego Tyrolu i już się tłumaczę dlaczego. Najpierw jednak kolejna dygresja.
Południowy Tyrol jest najbogatszym regionem Włoch, jednym z bogatszych w całej Unii Europejskiej. Mimo tego, że oddaje temu państwu tylko 10% zbieranych u siebie podatków 2, jest jednym z regionów utrzymujących to państwo. Żyją z rolnictwa (jabłka, winogrona), przemysłu, turystyki. Bezrobocie u nich to 2-3%.
Dlatego pewnie powinnam wspomnieć, że dla przeciętnego Polskiego turysty podróż do tego regionu może się wydawać nieco droga. Kluczowe jest jednak to, że za ciężko zarobione pieniądze Południowy Tyrol daje gwarancję najwyższej jakości. Dlaczego?
Tamtejsze hotele należą wyłącznie do miejscowych – wielkie sieci można znaleźć tylko w stolicy, Bolzano. Są to często przybytki prowadzone przez pokolenia (nawet 500 lat), w których właścicielom zdarza się obsługiwać gości i przychodzić do nich na śniadanie, by życzyć im miłego dnia. To samo tyczy się restauracji, w których szefowie kuchni odpowiadają osobiście za przygotowywane potrawy, to samo jest w dowolnym przybytku włoskiego Tyrolu. Wydawane pieniądze są nawet podwójnie szanowane, bo zostają w regionie, nie idąc do mitycznych multimilionerów w Stanach, których i tak nie obchodzicie. To prowadzi też do tego, że mieszkańcy mają wyjątkowe podejście zarówno do turystów, jak i do samych siebie.
Od najmłodszych do staruszków, praktycznie każdy dba o siebie uprawiając sport: chodząc po górach, jeżdżąc na nartach i rowerze. Każdy należy do Alpenverein, płaci co roku składkę na utrzymanie szlaków i przyrody w Alpach. Kolekcjonują wino. Chodzą całymi rodzinami do eleganckich, drogich restauracji by spróbować nowych smaków. W wolnym czasie odwiedzają lokalne muzea. Szanują czas swój i innych. A przede wszystkim, nie patrzą ze strachem w przyszłość.
Wiedzą, że będzie stabilnie.
I to się udziela. Spacerując cichymi uliczkami Vipiteno, San Candido czy Kaltern można się rozluźnić; pogodnie spojrzeć na świat wiedząc, że wszystko będzie dobrze. Nie spóźni się autobus, nikt nam nic nie ukradnie, w łazience nie będzie grzyba i nie zatrujemy się jedzeniem. Można spojrzeć na jutro wiedząc, że dalej będziemy szczęśliwi.
Nigdy nie doświadczyłam tej stabilności, pewności jutra – w żadnym miejscu na świecie. Pamiętałam trochę z Austrii jak dużym komfortem psychicznym jest zostawiać rowery nieprzypięte. Tym razem uderzyło mnie to mocniej – może dlatego, że starałam się rozmawiać z Tyrolczykami, wyłapać jakoś ich podejście do życia, a może dlatego że w Lizbonie (przynajmniej w centrum) trochę mi tego brakuje. Przygoda przygodą, ale czasem warto odpocząć i poczuć się jak w domu, wśród osób którym można zaufać. Chodziłam po winiarniach, patrzyłam na góry, pływałam w zimnym basenie i myślałam: czy ludzie tu mają jakiekolwiek problemy?
Pewnie mają. Pewnie sporo turystów podejrzewa, że w krajach odwiedzanych przez nich w wakacje nikt nie ma. Tam dowiedziałam się jednak, że są miejsca gdzie ludziom nie jest tylko dobrze, a stale 10/10. W Południowym Tyrolu nie widziałam miasteczka, wioski, łąki, góry, skrawka ziemi gdzie byłoby mniej. Dlatego życzę każdemu, aby na własnej skórze poznał beztroskę życia najwyższej jakości, godnego i spokojnego – i już nigdy nie chciał wrócić do “tylko dobrze”.
Młodzi mieszkańcy mówią, że chcą zobaczyć świat tylko po to, by wrócić do Południowego Tyrolu, tam żyć, mieć rodzinę i umrzeć. Czy Wy macie już takie miejsce?
Bardzo ładne zdjęcia :) i fajny prosty wystrój strony, przyjemnie się przegląda i czyta :)
Żadnych wad? Naprawdę? To chyba nie wypada nawet, tak bez narzekania. Chyba ta Portugalia tak na Ciebie wpłynęła ;P
Tak, życie w Portugalii zmienia człowieka :P Zaczyna doceniać drobne rzeczy w życiu, takie jak niespóźnianie się dosłownie każdego autobusu :P
A tak serio to jakieś drobne wady są zupełnie kasowane ogromnymi zaletami i naprawdę innym podejściem do świata.
Jaka bazę wypadową Pani poleca do zobaczenia południowego Tyrolu ? Zależy mi na wejściu w góry ( ale poziom średni ) rozkoszowanie się zielenią , takimi klimatycznymi miasteczkami ;)
Muuuszą być jakieś minusy, choćby brak morza :) Ale i tak nie mam nic przeciwko, żeby kiedyś tam zamieszkać! <3
Chyba musisz pojechać sama poszukać wad, bo ja jakichś specjalnych wad nie zauważyłam, a do morza jest całkiem blisko – 200 km do Wenecji :)
Przepiekna kraina i az czlowiek ma ochote tam pojechac zobaczyc to w rzeczywistości. Ja jednak znam jeszcze jedna kraine gdzie mieszkancy sa „chorzy” gdy przez kilka dni nie widza swej ukochanej gory Canigou. Kraina ta nazywa sie Roussillon (Francja)i choc nie jest tak idealna jak Poludniowy Tyrol, to jej mieszkancy, nawet ci naplywowi, kochaja ja za morze, gory, winnice, piekne pejzaze i jeszcze lepsza kuchnie…
Pozdrawiam dzis z malutkiej wioski w tej wlasnie krainie, ktora czesto okreslam mianem Moja poludniowa Arkadia :))
Super, że znalazłaś takie miejsce :) Na pewno się zdarzają takie wyjątkowe zakątki, ale musisz przyznać, że ogółem jest ich mało na świecie :)
„Przygoda przygodą, ale czasem warto odpocząć i poczuć się jak w domu, wśród osób którym można zaufać.” – święte słowa! A Tyrol jest naprawdę piękny, zgadzam się z tym w 100%. Zakochałam się w tych krajobrazach i na pewno tam jeszcze nie raz wrócę
Po wizycie przekonałam się, że najbardziej kocham właśnie takie widoki… Mam nadzieję, że uda nam się jak najszybciej wrócić :)
Zawsze zachwycam się tym regionem w drodze na Południe Włoch. Z resztą, zachwycam się Włochami zawsze, gdy przekraczam ich granicę, a potem jest już tylko lepiej :) Zdecydowanie wolę wjeżdżać do Italii od strony Brennero, wracać przez Udine, bo gdy wracam z powrotem na Północ Włoch, to czuję ogromny, wręcz bolesny kontrast w metalności mieszkańców. Każdy szczegół na niebie i ziemi mówi, że to już Austria. Ale to bolączka każdego italofila, że mu serce krwawi przy wyjeździe :)
Natomiast poczucie bezpieczeństwa Tyrolczyków to coś, czego może im pozazdrościć 90% włoskiego społeczeństwa. Szczególnie teraz!
Hej, super wpis, byłam kilkakrotnie w Południowym Tyrolu, goszczona przez jego mieszkańców, ale nie w charakterze turystki, i choć też uważam że miejsce jest przepiękne i na pewno bardzo… komfortowe, dla mnie osobiście duży minus to mentalność mieszkańców. Też zawsze szukam w tekstach „obieżyświatowych” odrobiny prawdy, poza turystycznym obrazkiem z fotoszopa, więc piszę to z reporterskiej powinności, a nie po to, by psuć ci wizję, oczywiście. Mieszkańcy Płd.T. są bardzo mało otwarci na ludzi z zewnątrz. Generalnie osoby nieniemieckojęzyczne, w tym również Włosi, w ich grupie mają ciężkie życie. Tyrolczycy nie zadają sobie trudu by przestawić się na włoski, jeśli pierwszym językiem większości towarzystwa jest niemiecki, mimo że ten włoski zazwyczaj dobrze znają. Czujesz się przez to wykluczona. Na prośby o mówienie po włosku zdarza im się odpowiedzieć – również do Włochów – że powinnaś nauczyć się niemieckiego skoro tyle przebywasz w ich gronie. Poza tym często brak im elementarnej grzeczności i wrażliwości. Oczywiście, nie wszyscy są tacy. Zwłaszcza osoby z rodzin mieszanych – włosko-niemieckich – różnią się od przedstawionego tu obrazka.
Druga ich męcząca cecha to koncentracja na kasie. Młode pokolenie często nastawione jest głównie na robienie pieniędzy i wokół tego krążą ich myśli i rozmowy. Przyzwyczajeni do tego wszechobecnego dobrobytu, jeśli chcą w nim żyć i z niego korzystać, muszą sami wspiąć się na pewien poziom finansowy, bo tu tata i mama raczej nie wspomogą. W efekcie Południowy Tyrol do zwiedzania, oglądania, jedzenia, fotografowania – tak. Ale mieszkać tam bym nie chciała.
Dziękuję Ci bardzo za wypowiedź :) Miałam styczność z Tyrolczykami ale oczywiście takimi którzy chcieli zareklamować region i na pewno wszystkiego się nie dowiedziałam więc tym bardziej jest to cenna opinia.
Słyszałam że to nie przestawianie się na włoski jest powszechne raczej wśród starszych osób które wręcz często nie znoszą Włochów i nie są zadowoleni z tego, że PT jest we Włoszech, bardzo często podkreślają też autonomię regionu który i tak w dużej mierze finansuje to państwo. Podobno jednak to się zaczyna powoli zmieniać u młodszego pokolenia które ma większą styczność z Włochami i akceptuje dwukulturowość regionu.
Na pewno też ludzie cisną na kasę, PT jest drogi i, jak sama piszesz, panuje tam dobrobyt więc żeby tam żyć trzeba sporo zarabiać, jak np. w Szwajcarii. Nie wiem jak bardzo jest to powszechne, i ile osób tak ma, czy bardziej określiłabyś ich skąpymi i nastawionymi tylko na zysk czy raczej chcą się piąć wyżej w pracy i karierze? Moim zdaniem w jakimś stopniu to dobrze gdy ludzie dążą do coraz wyższego poziomu życia, dzięki temu region lepiej prosperuje…
Dzięki jeszcze raz za opinię :)
Nie trzeba mnie długo namawiać ;) Za chwilę mogę się spakować i być gotowa do drogi! Uwielbiamy Włochy. W tym roku udało nam się być we Włoszech już dwa razy, a w planach kolejne wypady do Włoch w tym roku :) Włochy nigdy się nie nudzą i ma się ochotę poznawać je jeszcze bliżej. Południowy Tyrol to region, który jest na naszej liście. W ostatnich dniach zaczęły kusić mnie Dolomity i bajkowe Lago di Braies :)
Te region również ulwielbiam, ale najbardziej podoba mi się Trento (Trydent) – ta bazylika w sercu miata jest wręcz oszałamiająca. A potrawy mają typowo austriackie – takei same jak w Innsbrucku. Polecam szczególnie golonkę wielkości San Marino ;-).
Czy możecie polecić, jakiś nocleg dla 4 osób (z kuchnia itp.)?
Witam, bardzo zachecajacy post. Czy moge wiedziec skad pochodzi pierwsze zdjecie? Pozdtawiam!