Pierwsze dni fantastycznych wakacji na Słowenii i w Alpach Julijskich. W tym poście: podejście szlakiem Kopiscar Pot do Okna Prisojnik.
Początkowy plan wyjazdu: powtórzyć zeszłoroczny rowerowy wyjazd do Austrii, dodatkowo trochę pochodzić po górach, może zdobyć trzytysięcznik. Pomysł ewoluował jednak do wyjazdu do Alp Julijskich w Słowenii, a później nad morze.
11 sierpnia 2012 przed szóstą rano wyjeżdżamy z Krakowa (początkowo miała być czwarta, ale i tak dobrze nam wyszło), nastawiamy się na długą jazdę autem, włączamy Eurodance i jedziemy austostradami przez Czechy i Austrię do Słowenii, postoje robiąc tylko po to, by kierowcy mogli odpocząć.
Podróż jest spokojna, tylko na granicy czesko-austriackiej podczas kontroli Tomek za długo szuka dowodu rejestracyjnego. Za to chmury i deszcz towarzyszące nam od Krakowa zostawiamy tuż za Wiedniem i od razu mamy lepszy humor.
Przed 17 wspinamy się Corollą na przełęcz Wurzenpass na granicy austriacko-słoweńskiej (1073 m npm), droga jest kręta i nachylenie miejscami sięga 18%, auto daje radę. Po chwili jesteśmy już przeszczęśliwi w Słowenii!
Jedziemy do Kranjskiej Gory, odwiedzamy sklep i informację turystyczną, gdzie dowiadujemy się, że w pobliskiej miejscowości, Mojstranie, można wypożyczyć sprzęt do ferrat. Jedziemy, podejmujemy szybką decyzję, płacimy 25euro za osobę i już jesteśmy alpinistami.
Noc spędzamy na campingu Kamne w Mojstranie (moja ocena to 6/10, było dość brudno i strasznie dużo ludzi).
Via ferrata przez Okno Prisojnikove
Następnego dnia, 12 sierpnia wybieramy się na naszą pierwszą ferratę! Mówimy Tomkowi: „nie umiemy chodzić po ferratach, zróbmy coś łatwego”, ale on optymistycznie wybiera drogę Kopiscarjeva Pot przez Prisojnikove Okno.
Najpierw musimy wjechać samochodem na przełęcz Vrsic (1611 m npm), bardzo popularną z powodu pięknych widoków jakie z niej się roztaczają – z tego powodu ruch na drodze jest dosyć duży a dodatkowe utrudnienie stanowią stada owiec które nic sobie nie robią z aut czy tłumów ludzi i swobodnie pasą się gdzie chcą.
Z powodu tłoku (jest weekend) trudno nam znaleźć miejsce do parkowania, w końcu ruszamy – w samo południe!
Ferrata zaczyna się bardzo szybko – po 40 minutach podejścia już musimy założyć uprzęże.
Czym są via ferraty: to po prostu wytyczone szlaki górskie z drabinkami i żelaznymi linami, na których potrzebne jest zabezpieczenie: uprząż i lonża z absorberem. Krótko mówiąc, bezpieczniejsze niż wspinaczka, trudniejsze niż zwykły szlak. Dokładna definicja tutaj.
My korzystaliśmy również z kasków, ponieważ Alpy Julijskie to góry wapienne, więc podłoże jest kruche i osoba nad nami spokojnie może nam zrzucić coś na głowę.
Już pierwszy odcinek trasy jest wymagający i po pokonaniu go zaczynamy się zastanawiać co będzie dalej – nie ma już jednak odwrotu, bo za nic nie chciałabym tamtędy schodzić w dół.
Początkowa niepewność szybko jednak mija bo przez dłuższy czas na trasie nie potrzebujemy nawet sprzętu. Spotykamy nawet olbrzymkę zaklętą w skałę z którą się wiąże miejscowa legenda. Niesamowite w tej skalnej twarzy jest to, że jej rysy są widoczne pod każdym kątem i z różnej odległości.
Najtrudniejsze na trasie Kopiscarjeva Pot były dwa miejsca: kominek mniej więcej w 2/3 trasy (było tam przewieszenie i trzeba było się podciągnąć na rękach) oraz, kawałek dalej, bardzo wąski przesmyk – ciężko było się zmieścić z plecakiem.
Parę razy mieliśmy też wątpliwości czy dobrze idziemy – słoweńskie trasy są kiepsko oznaczone (szlaki mają jeden tylko kolor, często znaki są zamazane) i mapa jest absolutnie niezbędna.
Wreszcie, po ponad czterech godzinach – pierwsze spojrzenie na Prisojnikove Okno! Nie umiem niestety znaleźć informacji o tym jak ono powstało, ale wygląda niesamowicie – okno o wysokości 80 metrów, na wylot przez górę.
…i w końcu jesteśmy po drugiej stronie!
Po kilkunastu minutach w ciasnym oknie przyjemnie jest widzieć w końcu panoramę po drugiej stronie…
Po przerwie na jedzenie wchodzimy jeszcze kawałek wyżej, na grań Prisojnika.
Musimy się jednak pospieszyć – jest już późno i powoli robi się ciemno. Schodzimy już nie ferratą, a zwykłym szlakiem – właściwie tego dnia zrobiliśmy pętlę i spaliśmy niedaleko miejsca gdzie zostawiliśmy auto.
Dlatego patrzymy ostatni raz na drugą stronę okna i ruszamy szybkim krokiem w dół, do schroniska Postarska Koca.
Właściwie to mogliśmy dokonać lepszego wyboru trasy na pierwszą w życiu ferratę, ale poradziliśmy sobie świetnie. Szlak nie był specjalnie długi, za to wymagający, a sprzęt był niezbędny przez większość czasu, wszystko jednak wynagrodziły naprawdę niesamowite widoki – gór i okna.
Super widoki,rewelacyjne zdjęcia! Jestem twoją fanką.
Dopisuję to do listy „Miejsc do odwiedzenia przed śmiercią” :).
Dopisuję to do listy „Miejsc do odwiedzenia przed śmiercią” :).
Jestem zachwycona tymi zdjęciami! I jednocześnie przerażona tym, że pewnie nigdy nie zdecyduje sie na taka trasę, ze względu na mój lęk wyoskosci :( Po za tym swietny wpis, pozdrawiam gorąco!
No niestety, na tej trasie (i w sumie na naszych wszystkich w Alpach Julijskich) potrzebne były mocne nerwy ;) Lepiej na nich nie leczyć lęku wysokości, bo aż się może pogłębić…
No cóz, mam nadzieje, że kiedys mi przejdzie, bo baaaaaardzo chciałabym tam keidy pojechac