Wracamy z Czarnogóry do Polski, po drodze jedziemy do Herceg-Novi w Czarnogórze, Mostaru w Bośni, na gorące termy na Węgrzech i nawet nad Balaton.

Zaczynamy nasz powrót do Krakowa z campingu Naluka w Morinj. Właściciel bardzo dba o ośrodek i gości, jest dość czysto, pola są poprzedzielane siatką – ogólnie mogę polecić. Kosztuje 15 euro za dwie osoby i samochód.

Ruszamy koło 8 rano, chcemy w końcu znaleźć targ rybny – był to leitmotif naszego wyjazdu, wszędzie szukaliśmy świeżych owoców morza. Autorka tego przewodnika „Czarnogóra” pisze, że są one do kupienia wszędzie nad morzem, ale ja nie mogę potwierdzić, po prostu nie da się tam zdobyć dopiero co wyłowionej ryby. Chyba jedzą tylko mięso.

Tak czy inaczej, dajemy ostatnią szansę Czarnogórze w tej kwestii, i jedziemy do Herceg Novi gdzie taki targ podobno jest, w samym centrum. Parkujemy więc niedaleko starego miasta i idziemy szukać naszych rybek.

Niestety, po godzinnych poszukiwaniach niczego nie znajdujemy (może dlatego, że jest niedziela? Sama już nie wiem). Za to zobaczyliśmy piękne weneckie miasto, typowo już europejskie i bardzo różniące się od Ulcinj.

Trzeba jednak jechać dalej, przed nami jeszcze bardzo długa droga… Kierujemy się na najbliższe przejście graniczne między Czarnogórą i Bośnią – jest to trasa z Herceg Novi do Trebinje.

Po półgodzinie okazuje się, że na granicy zrobił się wielki korek… Dzień jest bardzo gorący i naprawdę ciężko wytrzymać w tak długiej kolejce samochodów – niestety, swoją godzinkę musimy odczekać.

Po Bośni jeździ nam się za to rewelacyjnie – wprawdzie nie ma tam autostrad, ale kilometry pokonuje się szybko i dodatkowo widoki są wspaniałe. Wspinamy się na strome pagórki, oglądamy widoki i słuchamy bośniackiego radia. Zmierzamy do bośniackiego Mostaru, które (jak nazwa wskazuje) słynie z mostów na rzece Neretva. Ostatnie kilometry przed miastem pokonujemy doliną. Parkujemy niedaleko centrum i idziemy poznać chociaż kawałek Bośni.

Główną religią tego państwa jest islam, dlatego oczywiście w Mostarze jest bardzo wiele meczetów – nie udało nam się wejść do żadnego, bo była właśnie pora modlitwy i zostaliśmy wyproszeni. Chodzimy za to po tłumnych uliczkach Mostaru i podziwiamy stare miasto.  Najważniejszym zabytkiem tego miasta jest kamienny most z 1566 roku – niestety, oryginalny został zburzony w 1993 w trakcie wojny w Jugosławii.

Podczas pobytu w Mostarze tylko pobieżne znałam historię tego miejsca i w pełni nie uświadamiałam sobie, co przeszli, tak naprawdę niedawno, jego mieszkańcy. Po obejrzeniu poniższego filmu nabrałam jednak zupełnie innego na nie spojrzenia, dlatego po prostu sugeruję zobaczyć jak miasto wyglądało 20 lat temu i porównać ze współczesnymi zdjęciami…

Po dość krótkim spacerze po Mostarze zbieramy się do dalszej drogi. Jedziemy pięknymi dolinami rzek, porośniętymi z obu stron lasem, wspinamy się serpentynami na wzgórza by zaraz szybko z nich zjechać… Wpływa to oczywiście na tempo jazdy, ale za to zobaczyliśmy piękne oblicze Bośni. Nie obyło się również bez spotkania z policją, które kosztowało nas 10 euro (zamiast 100), bo Tomek nie wytrzymał i wyprzedził: na podwójnej, na skrzyżowaniu, tuż przed radiowozem (wow!).

Gdy jesteśmy już przy granicy z Chorwacją (tym razem przekraczamy ją w Gradiska), jest już godzina 18:30. Niestety, okazuje się że i tu jest ogromny korek (przejście jest w „centrum” tego miasteczka, serdecznie współczuję mieszkańcom…), w którym przychodzi nam stać prawie trzy godziny. Na nasze szczęście obok jest piekarnia, więc nie umieramy przynajmniej z głodu.  Celnicy nie sprawdzają zbyt dokładnie aut, ale i tak zajmuje to bardzo dużo czasu.

Musimy teraz mocniej przycisnąć gaz, bo jest już późno a nie chcemy spać w samochodzie. Szybko lecimy przez Chorwację i szukamy na mapie campingów na Węgrzech. Pierwszy na tej drodze okazuje się być już zamknięty (jest północ), ale po chwili trafiamy na kolejny, w miasteczku Nagyatad. Udaje nam się obudzić ochroniarza, rozbijamy namiot tuż przy bramie i w końcu idziemy spać…

Wstajemy koło 8 i oglądamy dokładnie gdzie trafiliśmy. Okazuje się, że camping jest przy termach i w cenie pola namiotowego (około 35 zł/osobę) jest korzystanie ze źródeł -oczywiście szybko idziemy się kąpać. Rano prawie nie ma ludzi, woda jest bardzo przyjemna i oczywiście nie żałujemy, że tu się zatrzymaliśmy.

O 10:30 wyjeżdżamy jednak, by po godzinie być nad Balatonem – Tomek chciał chociaż rzucić okiem na wielkie węgierskie bajoro. Wystarczy zjechać z autostrady równoległej do jeziora i zaparkować w dowolnej miejscowości, od strony południowej nie ma problemu z dostaniem się na plażę. Po przekonaniu się na własnej skórze, że kilometr od brzegu woda jest nadal do pasa, możemy ruszać dalej.

(W ten sposób w ciągu dwóch dni byliśmy nad czterema „rodzajami” wod: morze Adriatyckie, rzeka Neretva, termy i jezioro Balaton )

Potem jedziemy znaną trasą przez Budapeszt i Słowację do Krakowa… Przebiega bez przeszkód (dzięki staremu TomTomowi oczywiście) i koło 21 jesteśmy już u mnie w domu.

Trasa pokonana przez dwa ostatnie dni wygląda tak:

Untitled-1

Dokładniej można ją sobie zobaczyć klikając na mapę oraz pod tym linkiem.
Czy w Czarnogórze jest aż tak fajnie żeby jechać tam samochodem cztery dni (tam i z powrotem)? Na pewno. Fantastyczne widoki w górach i ciepłe morze wynagradzają wszystkie trudy podróży. Ceny za nocleg nie należą do wysokich, ludzie są bardzo serdeczni, każdy znajdzie tam coś dla siebie.

Drugi raz pojechałabym tam jednak poza sezonem, bo nie lubię przepychania się w tłumie. Spędziłabym też więcej czasu na północy kraju, koło zatoki Kotorskiej – im bardziej na południe, tym miasta są bardziej zaniedbane.

Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze tam trafić i dokładniej poznać to państwo, bo duuuużo nas ominęło.

KategorieCzarnogóra
Aleksandra Bogusławska

Dwa lata spędziłam w podróży, żyjąc na walizkach i co kilka tygodni zmieniając adres zamieszkania. Dziś mieszkam na stałe w domku na szkockiej wsi. Dużo spaceruję, gotuję wegańsko, spędzam czas w ogrodzie, doceniam małe przyjemności i spokojne życie.
Jestem autorką wszystkich tekstów i zdjęć na stronie.

  1. balkanyrudej.wordpress.com says:

    Dodam jeszcze, że Czarnogórę polecam tylko poza sezonem (najlepiej we wrześniu). Ja praktycznie mam już całą Czarnogórę zwiedzoną, aczkolwiek moją bałkańską faworytką jest Albania. Podróże samochodem, jak najbardziej tak! Im dalej, tym lepiej ;)

    1. Aleksandra says:

      Niestety, chyba wszędzie jest lepiej poza sezonem ;) Pojechaliśmy tam też oczywiście żeby się pokąpać w ciepłym morzu, więc było warto, ale żeby cokolwiek zwiedzić to zawsze tylko nie 15 sierpnia ;)

  2. balkanyrudej.wordpress.com says:

    Dodam jeszcze, że Czarnogórę polecam tylko poza sezonem (najlepiej we wrześniu). Ja praktycznie mam już całą Czarnogórę zwiedzoną, aczkolwiek moją bałkańską faworytką jest Albania. Podróże samochodem, jak najbardziej tak! Im dalej, tym lepiej ;)

    1. Aleksandra says:

      Niestety, chyba wszędzie jest lepiej poza sezonem ;) Pojechaliśmy tam też oczywiście żeby się pokąpać w ciepłym morzu, więc było warto, ale żeby cokolwiek zwiedzić to zawsze tylko nie 15 sierpnia ;)

  3. Ania says:

    Czy zdradziłabyś (o ile jeszcze pamiętasz) ile mniej więcej zapłaciłaś za cały wyjazd? Najbardziej interesują mnie ceny jedzenia :)

    1. Aleksandra says:

      Wyszło koło 1500 złotych za wyjazd (licząc z benzyną i innymi wydatkami „samochodowymi”). Ceny jedzenia w sklepach są bardzo podobne do polskich, tylko w kurortach nadmorskich jest nieco drożej, no i oczywiście restauracje nie są tanie :)

  4. Maria Kołodziejczyk says:

    Właśnie wróciłam z Czarnogóry. W drodze powrotnej odwiedziłam Mostar i miałam to szczęście, że widziałam skoki do wody z mostu. Chciałam sprostować, że skaczący młodzieńcy życzą sobie 10 Euro od osoby, nie od jednego skoku. Kasę zbierają ok. pół godziny i dopiero skaczą. Nawiasem mówiąc zebrali całkiem sporą sumkę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.