Byłam we Lwowie już cztery razy, chociaż wcześniejsze były tylko „przy okazji”. Tym razem udało mi się jednak najwięcej zwiedzić i dzięki tym wyjazdom wiem już dokładnie, co i jak działa w tym mieście. I chętnie się z Wami podzielę!

Dojazd z Krakowa do Lwowa

Latem codziennie kursują pociągi Kraków – Lwów, wsiada się o 22, nocka w sypialnym, koło 4 rano sprawdzanie paszportów i o 6 wysiadka. Fajna, najłatwiejsza opcja, raczej bez opóźnień (muszą tylko wymienić koła na granicy) – niestety dość droga. Gdy nie ma innego wyjścia (starsze osoby, dzieci, duże torby…), to warto skorzystać.

Można też dojechać pociągiem do Przemyśla i stamtąd autobusem bezpośrednio do Lwowa – niestety w ciągu dnia na granicy potrafią stworzyć się potworne korki, nigdy nie wiadomo ile się będzie czekać. Jeśli się jedzie dalej (np. na Krym) to można stracić dużo nerwów.

Krakowa do Lwowa jest 320 km i mogłoby się wydawać, że to blisko. Nic z tego – jazda zajęła nam 12 godzin:

Autobusy do Przemyśla odjeżdżają codziennie z dworca o drugiej w nocy (bilet ulgowy kosztuje 20 zł) – niestety, ich trasa nie zaczyna się w Krakowie, a w Jeleniej Górze, znalezienie miejsc siedzących graniczy z cudem, więc Tomek przez większość czasu musi stać.

O siódmej rano jesteśmy wykończeni i w Przemyślu, wsiadamy w bus jadący na granicę (4zł). Po półgodzinie dojeżdżamy  na granicę i przekraczamy ją pieszo – nie ma problemów bo jesteśmy Polakami, po prostu pokazujemy paszporty i już jesteśmy z drugiej strony. O tej porze nie ma też strasznych tłumów, więc cały proces zajmuje tylko kilkanaście minut.

Szukamy przystanku autobusu do Lwowa – jest jakieś 50 metrów za przejściem. Wsiadamy, płacimy 10zł i jedziemy. Do miasta zostało 80km, ale kierowca jedzie przez wszystkie małe miejscowości po drodze, zabierając tłumy ludzi. Poza tym bus ma zepsuty amortyzator, bo trzęsie okropnie (chociaż nawierzchnia na głównej drodze wcale nie jest zła, niedawno ją wymieniali), zasypiamy i budzimy się przy dworcu głównym we Lwowie.

To moment, w którym Tomek przeżywa swój pierwszy w życiu szok kulturowy: jest brudno, płyty chodnika są popękane, budynki zaniedbane. Idziemy do hotelu – wydawało nam się, że jest blisko dworca, ale dojście tam zajęło koło godziny. Po drodze ulica, która wygląda jak po wojnie: rozsypujące się  kamienice, dziury w drodze, okna z wybitymi szybami. Tomkowi jest nieswojo.

Gdzie spać:

Moje dotychczasowe przygody z hotelami we Lwowie były tragiczne: Lviv mimo zabójczej ceny był pełny karaluchów (podobno go odnawiali), kiedyś z wycieczką licealną byłam też w hostelu na obrzeżach, w którym było przeraźliwie zimno. Osobiście wystrzegałabym się najtańszych hotelików, ewentualnie czytajcie dokładnie opinie i recenzje zarówno na TripAdvisor, jak i na Booking.

Tym razem zarezerwowaliśmy Nton przez Booking.com, Tomek twierdzi, że jemu się „średnio podobało”, ale moim zdaniem było super. Za 60zł / noc mieliśmy czysty pokój z wifi („dochodziło” z recepcji) i przepyszne śniadanie na ciepło (szwedzki stół). Dodatkowo w hostelu przed nami spały takie sławy jak LubeValery Leontiev czy Kristina Orbakaite (to gwiazdy wielkiego formatu w Rosji, ostatnia jest córką wielkiej Ałły Pugaczowej). Jedyny mały minus to odległość od miasta, koło 40 minut spacerem od Opery.

Szukaj najlepszego hotelu we LWOWIE!

Po zameldowaniu idziemy spać na trzy godziny (taki zwyczaj, nie ma zwiedzania bez spania), budzimy się już bez szoku kulturowego i pełni energii jedziemy na miasto.

Jak się poruszać po Lwowie:

  • tramwaje – są okropnie powolne. Z przyzwyczajenia kiedy widzieliśmy nadjeżdżający tramwaj zaczynaliśmy biec – by potem czekać jeszcze dwie minuty na przystanku. Jeśli się nie chce chodzić są ok. Bilet kupuje się u pani chodzącej po pojeździe, koszt koło 60 groszy.
    Rozkłady jazdy, często zniszczone, są na przystankach, kursy do godziny ok. 22:30.
  • trolejbusy – tak jak tramwaje, tyle, że są szybsze.
  • busiki – ciężko je ogarnąć. Przy przedniej szybie mają napisane gdzie jadą, ewentualnie można się zapytać pasażerów. Płatne przy wejściu. My nie korzystaliśmy, bo były bardzo zatłoczone.

Tego dnia nie robię zdjęć, bo nadal jesteśmy dosyć zmęczeni – po prostu spacerujemy po mieście, idziemy na Rynek, szukamy dobrego jedzenia. No i pijemy kwas, od tamtej pory najbardziej ulubiony napój Tomka (za który teraz płaci ciężkie pieniądze w Almie).

Następnego dnia wstajemy rano, jemy pyszne śniadanie w hotelu i jedziemy tramwajem do centrum. Wysiadamy na przystanku Stary Rynok – ten plac był kiedyś punktem centralnym miasta przed zdobyciem go przez Kazimierza Wielkiego, teraz niestety jest zaniedbany i hm, po prostu nic tam nie ma.

Spacerujemy po okolicy kierując się w stronę Rynku właściwego.

Przez lwowski Rynek jeżdżą tramwaje i nie stanowi takiego cetrum miasta jak Krakowski. Lwowianie częściej spotykają się na alei Swobody.
My tymczasem idziemy zobaczyć „Kamienicę Królewską„, należącą niegdyś do Jana III Sobieskiego. W tej chwili mieści się tam Muzeum Historyczne. Wstęp jest bardzo tani, ale wewnątrz moim zdaniem nie powala, po prostu odtworzone dawne wnętrza, wiele antyków, zegarów i różne kiczowate bibeloty. Bardzo ładny jest natomiast dziedziniec z arkadami, na którym mieści się urocza kawiarnia.

Jako że uwielbiamy wchodzić na różne wieże i inne wysokie budynki w miastach, to zawsze sprawdza gdzie jest taka możliwość. We Lwowie wejść można na szczyt Ratusza znajdującego się na środku Rynku, kosztuje to niewiele a widok jest zdecydowanie wart i pieniędzy, i wspinaczki:

Warto wejść do kościoła Bożego Ciała i zobaczyć jego przepiękne barokowe wnętrze. Świątynia jest aktualnie (wg. Wikipedii) obrządku prawosławnego, my po wejściu do środka słyszymy mszę odprawianą w języku polskim. Jest to normalne w wielu kościołach we Lwowie, wystarczy spojrzeć na rozpiskę przy drzwiach (na przykład w Bazylice Lwowskiej praktycznie wszystkie liturgie prowadzone są po polsku).

Na placu przed tym kościołem postawiony został pomnik malarza Nikifora – można sobie zrobić zdjęcie na jego kolanach albo chwycić go za nos, gwarantując sobie w ten sposób powrót do Lwowa.

Co jeść

Na poprzednich wyjazdach jadałam z rodzicami pielmieni (pyszne pierogi z mięsem, potrawa typowa w Rosji i byłych krajach ZSRR, a przywieziona z Chin) w tym oto barze przy kościele jezuitów – nie to samo, co domowe ale i tak bardzo smaczne.

Dość dobra była też Wieża Kramarzy (Wieza Kramariv) znajdująca się przy alei Swodoby, trochę drogo ale przynajmniej czysto. Kelnera można zapytać o typowe ukraińskie dania, wiem że robią tam na przykład bardzo smaczną zupę „solanka”.

Na tym wyjeździe jedliśmy jednak tylko w restauracji Puzata Hata przy ulicy Strzelców Siczowych 12. Knajpa jest samoobsługowa i mają ogromny wybór lokalnych potraw. Jedzenie jest tam świeże, często przyrządzane na naszych oczach i ceny mają bardzo, bardzo przyzwoite. Za 20zł pękały nam brzuchy (a raczej robiły się puzate!). Dodatkowo na wejściu umywalki do mycia rąk – czemu nie mają tego wszystkie restauracje na świecie?! Jedynym minusem jest dość duży tłok, mimo że samo pomieszczenie jest ogromne.

Przy okazji parę słów o ukraińskich sklepach – ciężko znaleźć supermarket, prawie wszystkie są z obsługą, która nigdy nie jest miła. Dogadywać się lepiej po polsku niż po rosyjsku (chociaż nastroje są zmienne). Warto kupić kwas chlebowy (po prostu najdroższy, bez sztucznych składników), polecam też serki glazurowane z nadzieniem. Dobrze jest zwrócić uwagę na daty ważności, a w lecie na to, czy lodówki na pewno są włączone.

We Lwowie jest też parę spożywczych placów targowych, na przykład jeden niedaleko Opery. Moja mama tam często kupowała nabiał, mięso, pieczywo itd i nigdy nie było problemów. Sama hm, bardzo dbam o higienę, więc trochę mnie brzydzi tamtejszy zapach i brak lodówek…

Po obiedzie decydujemy się zwiedzić Cmentarz Łyczkowski. Trwa remont wielu linii tramwajowych, więc idziemy tam pieszo – z centrum jest dość daleko, więc nie polecam.

Wstęp płatny, nekropolia jest ogromna, a przy wejściu można znaleźć mapkę żeby się zorientować gdzie pochowane są słynne osoby – niestety, jest ona tylko po ukraińsku. Wiele nagrobków zostało odnowionych, chociaż większość jest w opłakanym stanie, nierzadko zdjęcia na polskich grobach są porozbijane… To miejsce ma jednak specyficzny klimat pełen nostalgii, również dzięki temu, że nie ma tam tak wielu turystów.

Oczywiście idziemy też na cmentarz Orląt Lwowskich. Podobno nie wszystkim się podoba to miejsce, ale na mnie za każdym razem robi wielkie wrażenie z powodu spokoju, jaki panuje w tym miejscu. Nie odwiedza go wielu turystów, można więc wpaść w zadumę nad losem osób tutaj pochowanych…

Wieczorem idziemy na spacer – mieliśmy plan zobaczyć ruiny Wysokiego Zamku we Lwowie, ale ulice były nieoświetlone i ciężko nam było znaleźć do niego drogę (podobno nic ciekawego). Iluminacje są na szczęście na Starym Mieście, chodzimy więc po Rynku i okolicach, a później na aleję Svobody pod Operę Lwowską.

Jak już pisałam wyżej, okolice Opery zawsze tętnią życiem. W dzień ławeczki oblegają szachiści (można z nimi zagrać za drobne pieniądze), wieczorami spotykają się młodzi ludzie i gra muzyka.

Jeśli zaś chodzi o samą Operę Lwowską – jej wnętrze jest fenomenalne, o wiele piękniejsze niż np. krakowski Teatr Słowackiego. Wystawiane tam przedstawienia nie różnią się od innych oper na których byłam. Najlepiej do spania nadają się miejsca w lożach.

Następnego ranka wymeldowujemy się z hotelu, bierzemy swoje bagaże (na trzy dni nie ma ich wiele) i idziemy pospacerować po mieście, na powrót mamy dużo czasu. Na początku odwiedzamy położony niedaleko Starego Rynku Храм Всіх Святих Святопокровського монастиря Студійського Уставу (Kościół Wszystkich Świętych i klasztor Benedyktynek – obecnie sióstr studytek).

Idziemy na Rynek, oglądamy piękne płaskorzeźby na fasadzie kaplicy Boimów (jest otwarta na nabożeństwa w określone godziny, nam się nie udało trafić), później Tomek ciągnie mnie do Cytadeli Lwowskiej. Po drodze idziemy aleją Szewczenki – piękną i bogatą za czasów, gdy Lwów był polski, teraz niestety bardzo zniszczoną.

Dość długo szukamy dojścia do Cytadeli Lwowskiej, wzniesionej przez zaborców austriackich. Po półgodzinnym przedzieraniu się przez chaszcze znajdujemy ją, nie wygląda jednak fascynująco i nawet nie robię jej zdjęcia. Jest to po prostu zrujnowana wieża wśród krzaków, prowadzi do niej mała ścieżynka a obok imprezy mają lokalni żule.

Po zejściu ze wzgórza mijamy kościół św. Agnieszki i klasztor Karmelitanek Trzewiczkowych. Postanawiamy jeszcze zobaczyć Uniwersytet Lwowski, sobór św. Jura, a potem wracać już do domu.

Powoli kierujemy się już do dworca głównego, skąd chcemy złapać busa na granicę. Po drodze kupujemy parę litrów kwasu, przeskakujemy przez dziury w remontowanych drogach (trafiliśmy na czas, gdy pół Lwowa było rozkopane; nie przeszkadzało to jednak Ukrainkom w szpilkach).

Czekamy godzinę na autobus, w końcu wsiadamy, tak jak poprzednio dojazd zajmuje nam (zbyt) wiele czasu i na granicy jesteśmy juz o zmroku. Przeprawa w drugą stronę trwa długo, celnicy przetrząsają bagaże, na szczęście udaje się wskoczyć w busik do Przemyśla. Tam znowu czekamy – tym razem na pociąg. W Krakowie jesteśmy po północy.

Przez cały pobyt we Lwowie kołacze się po głowie myśl, że to miasto kiedyś było polskie… Za każdym razem żal mi patrzyć, jak wiele z tych pięknych niegdyś kamienic, pomników i ulic jest teraz zaniedbana. Lwów jest moim zdaniem wspanialszy od Krakowa i każdy Polak powinien zobaczyć to miasto.

Ceny

Cały wyjazd trzydniowy kosztował nas koło 300zł / osobę: hotel (dobrej klasy) 120zł za 2 noce, dojazd koło 80zł, jedzenie 60zł + różne wydatki. A w ogóle nie oszczędzaliśmy! Moim zdaniem we Lwowie żyliśmy jak królowie, nie męczyliśmy się szukaniem taniego jedzenia ani nie oszczędzaliśmy na pamiątkach… Jeden z naszych najtańszych wyjazdów.

KategorieInne kraje
Aleksandra Bogusławska

Dwa lata spędziłam w podróży, żyjąc na walizkach i co kilka tygodni zmieniając adres zamieszkania. Dziś mieszkam na stałe w domku na szkockiej wsi. Dużo spaceruję, gotuję wegańsko, spędzam czas w ogrodzie, doceniam małe przyjemności i spokojne życie.
Jestem autorką wszystkich tekstów i zdjęć na stronie.

  1. kam says:

    Hmm. Lwow jest piekny i zadbany. Karaluchy i brud w hotelach czy hostelach, piereszy słyszę. Bylam kilka razy we Lwowie i jestem pod wrazeniem Miasto jest bardzo ladne i zadbane bardziej niz niejedno nasze, oj niejedno. Proponuje ponowny wyjazd. Warto takze odwiedzic Czerniowce, sa cudowne, czyste, zwalaja z nóg.

    1. Hm, ja byłam we Lwowie i na Ukrainie kilka razy i przyznaję, że jest sporo miejsc pięknych i zadbanych, natomiast jest też sporo w bardzo, bardzo złym stanie. Może trafiłeś na dobre miejsca, wiedziałeś gdzie iść i spać, natomiast ja trzy razy byłam w koszmarnych hotelach i po prostu napisałam, że różne rzeczy mogą się zdarzyć. Moi rodzice byli we Lwowie kilkanaście razy i też różne mieli doświadczenia.
      Weź też pod uwagę, że tekst jest sprzed 5 lat, więc dużo mogło się zmienić w tym temacie :)

  2. Mawka says:

    Piękne zdjęcia! We Lwowie miałam przyjemność spędzić zaledwie 5 dni ale jestem pewna że jeszcze tam wrócę. Miasto mnie zupełnie oczarowało. Miałam szczęście móc zwiedzać je z osobą, która stamtąd pochodzi. Moim zdaniem to lekkie zaniedbanie dodaje miastu uroku i autentyczności :)
    Wszystkim, którzy się tam wybierają polecam pozaglądać do starych kamienic- niektóre mogą naprawdę zaskoczyć pięknymi, mozaikowymi posadzkami, krętymi drewnianymi schodami i podwórkami w środku.
    Ciekawym miejscem jest też restauracja „Kryjówka”- która mieści się w piwnicy przy placu Rynok. Przedstawia prawdziwy partyzancki schron, można tam skosztować tradycyjnych potraw i co wieczór posłuchać zespołów grających na żywo. Lokal nie ma szyldu, trzeba go poszukać i zapukać do drzwi ;)
    Ponadto polecam odwiedzić skansen oraz Muzeum Narodowe (zwłaszcza miłośnikom ikon)
    Co do dojazdu, to wydaje mi się że najwygodniejszą i najtańszą opcją są autobusy. Nie wiem jak wygląda to w innych miastach, ale z Lublina codziennie kursują autobusy bezpośrednio do Lwowa, pod dworzec kolejowy.
    A jeśli chodzi o kwas- zgadzam się, jest przepyszny, a najlepiej smakuje w sklepach, gdzie jest produkowany na miejscu i podawany w kuflach (ten z butelek, to już zupełnie co innego- zdaniem Lwowiaka ;) )

    1. Dzięki wielkie za tyle wskazówek, ja jestem z Krakowa i niestety do Lwowa nie ma takiego łatwego dojazdu (tzn bezpośredni jest tylko pociąg, a wiesz jak to jest z pociągami międzynarodowymi, i jeszcze na Ukrainę…) Tak czy inaczej, mam nadzieję że się kiedyś jeszcze uda do Lwowa wpaść żeby przetestować Twoje sugestie!

      1. Przemek says:

        Teraz już dojazd został ucywilizowany, z Przemyśla odjeżdża pociąg do Kijowa (przez Lwów) w normalnej, ludzkiej cenie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.