J

Japonia. Hakone. Najpiękniejsze miejsce, jakie odwiedziłam

Chciałabym Wam opowiedzieć wszystko o Japonii. Chciałabym móc ująć w słowa wszystkie uczucia, jakie mi tam towarzyszyły i wytłumaczyć, skąd się we mnie wzięły. Próbuję to bezskutecznie zrobić od dawna, bo pierwszy raz w tym kraju byłam ponad dwa lata temu. Postanowiłam więc wrócić do podstaw i zacząć od najpiękniejszego miejsca, jakie kiedykolwiek odwiedziłam. Od Hakone.

Moja historia z Hakone zaczyna się w Yugawarze, niewielkiej miejscowości godzinę drogi od Tokio. Yugawara nie zainteresowałby zbyt wielu osób zza granicy. Leży nad oceanem i słynie z onsenów, czyli gorących źródeł. Otoczona jest górami. Ma małą stację kolejową, kilka sklepików i restauracji.

Została założona prawie tysiąc lat temu, ale będąc w Yugawarze często zastanawiałam się, jak długo będzie jeszcze istniała. Zdaje się być miejscem od którego młodzi ludzie chcą być jak najdalej, a reszta albo dojeżdża stąd do Tokio, albo jest na emeryturze. Trzymają się jeszcze onseny. Ot, zaściankowy kurort. Japonia ma ogromną ilość przeciekawych atrakcji (prawdę pisząc wydaje mi się, że ma najwięcej atrakcji ze wszystkich państw na świecie), ale bardzo interesowało mnie jednak życie na japońskiej wsi, tamtejsza codzienność z daleka od gwaru miast. Dlatego po dwóch tygodniach w niezwykle intensywnym Tokio pojechaliśmy na prowincję.

W Yugawarze byliśmy jedynymi zagranicznymi turystami. Mieszkaliśmy w drewnianym domu koło lasu bambusowego.


Pewnego dnia w Yugawarze szliśmy drogą w górę, mijając spokojne japońskie domy. Czasem spotykaliśmy jakąś osobę, która machała do nas i pozdrawiała. Niedaleko stacji kolejowej była świątynia: cichy, drewniany budynek z ogromnym dzwonem przed wejściem. Tuż obok 800-letnie drzewo. Dookoła cmentarz. Widok na wzgórza pokryte lasem, daleki połysk oceanu. I żadnej żywej duszy, prócz nas.

Podchodziliśmy dalej pod górę Shiroyama. Było koszmarnie gorąco i duszno, choć był to październik. Śpiew cykad zatykał mi uszy. A potem zobaczyłam zarośniętą ścieżkę do lasu, na brzegach której stały japońskie latarnie. Małą kapliczkę u jej szczytu. Gęsto rosnące i oślepiająco zielone drzewa. Bramy torii.

Dużo się zmieniło dla mnie w tamtym momencie.

Zaczęłam zadawać sobie mnóstwo pytań. Zaczęłam się zastanawiać nad podróżami: jaka jest ich wartość, jeśli pędząc by zobaczyć “top 10 miejsc w Japonii” omijamy takie, w których naprawdę dojrzymy wartość? W jaki sposób ustalana jest “wartość” danego zabytku czy miejsca? Czy ta wartość dalej istnieje, gdy zostanie zadeptana przez milion turystów? W jaki sposób podejmować wobec tego decyzje w podróży?

Myślałam o sobie: dlaczego tak wpływa na mnie ścieżka w lesie? Kim jestem, jeśli proste rzeczy wprawiają mnie w podziw, i jak mam to przekazać? Czy na pewno żyję w zgodzie ze sobą, gdy wzruszają mnie latarnie zarośnięte pajęczynami i gęste japońskie lasy? Kim tak naprawdę chcę być, gdzie mieszkać, co robić w życiu?

Myślałam o Japonii: skąd bierze się japoński szacunek do przestrzeni? Czy ktoś poza Japonią myśli, chociażby ogólnie, o świętości lasu, drzew, mchu, kamieni, natury? Jak to się ma do historii Japonii, która ma swoje (bardzo) ciemne momenty? W końcu, czy da się jeszcze przetłumaczyć stare tradycje na nowoczesność, w jakiej teraz żyje Japonia?

Do dziś codziennie próbuję odpowiedzieć sobie na te pytania.

Kilka dni później pojechaliśmy autobusem do Hakone. To idealnie malownicze miejsce. Leży wysoko nad poziomem morza, góruje nad nim wulkan (wygasły, ale ostatnio aktywniejszy), jest otoczone lasami, dolinka obok skrywa kominy siarkowe i gejzery. Hakone jest całkiem popularne, bo można się tam łatwo dostać z Tokio. Turyści przyjeżdżają jednak raczej przy dobrej pogodzie (o którą wcale nie jest łatwo), by cieszyć się widokami. Przede wszystkim tym, że w jeziorze Ashino-ko odbija się Fuji.

Oczywiście gdy nie ma mgły i jest dobra widoczność.

W dzień naszej wizyty widziałam tylko najbliższe 20 metrów przed siebie. Mgła pochłaniała wszystkie obrazy i dźwięki. Podeszłam do jeziora Ashino-ko, które powstało podczas ostatniej erupcji wulkanu Hakone. Na wodzie kołysały się puste łodzie. Wtedy usłyszałam dzwony, dochodziły z niewidocznej dla mnie świątyni po drugiej stronie jeziora.

Myślę, że najłatwiej jest określić Japonię jako miejsce, któremu jest najbliżej bycia “magicznym”. Czy to dzięki roślinności, czy odmiennej kulturze, czy niezwykłej aurze świątyń i zabytków. Jest w tym miejscu coś, co sprawia że można uwierzyć w duchy i demony, w czary, we wróżki i elfy. Nie jestem osobą która choć w jednym procencie wierzy w “zjawiska paranormalne”, ale w Japonii jestem gotowa uwierzyć. W Japonii było dla mnie dużo rzeczy, które trudno określić słowami, ale które są mi nieskończenie bliskie. Choć nigdy wcześniej nie byłam tak zainteresowana japońską kulturą, czułam jakbym doskonale znała to Japonię. Jakbym nagle znalazła miejsce, za którym zawsze tęskniłam.

Szłam przez Hakone w zupełnym milczeniu, a ono krok po kroku pokazywało mi kawałki siebie: drewniane bramy torii, omszone kamienie i przydrożne rzeźby jizo, małe kaplice schowane wśród drzew. Czasem migało mi Ashino-ko, w którym podobno mieszka smok. A potem zobaczyłam czerwoną bramę świątyni, czerwone lampy i ogromne, olbrzymie cedry: nieznośnie zielone, o delikatnej korze, niektóre (te święte w religii shinto) przewiązane sznurem. Było niezwykle cicho, spokojnie i dostojnie. Ludzie powoli podchodzili do świątyni, kłaniali się i delikatnie ciągnęli za sznurek, by przywołać siły boskie.

Wierzę, że im się to udawało. Czułam się tak, jakbym była w zaświatach. To całe miejsce jest jak tajemnicza ceremonia, poważne i piękne na tysiąc sposobów. Musiałam tam stać i patrzyć, a czas nie miał żadnego znaczenia. Żadnym zbędnym ruchem nie chciałam przestraszyć tego, co rozgrywa się dookoła mnie. Nic więcej nie miało znaczenia, i nie byłam pewna czy kiedykolwiek będzie jeszcze miało. Wiedziałam jedno: chcę zostać na zawsze wśród tych drzew i bram, wśród wytłumionych przez mgłę głosów i delikatnych dzwoneczków przy świątyni, wśród zapachu starego drewna ze świątyni i kadzideł. To miejsce jest poza światem. To miejsce dla mnie.

Hakone było jak sen, o którym nagle sobie przypomniałam w ciągu dnia. Było miejscem, gdzie umiałam tylko stać i chłonąć. Od tego dnia nic nie było już takie same.

Nie bez powodu tamtejsze drzewa cedrowe są przewiązane sznurkiem.

KategorieJaponia
Aleksandra Bogusławska

Dwa lata spędziłam w podróży, żyjąc na walizkach i co kilka tygodni zmieniając adres zamieszkania. Dziś mieszkam na stałe w domku na szkockiej wsi. Dużo spaceruję, gotuję wegańsko, spędzam czas w ogrodzie, doceniam małe przyjemności i spokojne życie.
Jestem autorką wszystkich tekstów i zdjęć na stronie.

  1. Piękne zdjęcia i piękna Japonia na nich ;) Co do wszelkich „top ten” i bucket lists, no cóż, efekt jest taki, że na miejscu spotykamy setki osób, które przeczytały tę samą listę i razem drepczemy w tłumie. Czy o to chodzi w podróżach, no cóż, dobrze, że coraz więcej osób się nad tym zastanawia ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.