O ponurej stronie Sintry, teoriach spiskowych i problemach pierwszego świata.
W dniu wycieczki do Sintry miałam drugą sprawę na głowie oprócz Los Frikis. Otóż tego ranka po raz kolejny dopadł mnie kryzys zdjęciowo-blogowo-pisarski. Przede wszystkim zdjęciowy. Mam go dość często, są dni kiedy otworzenie Lightrooma powoduje u mnie frustrację, wtedy jednak było „poważniej” więc jęczałam od rana Miłoszowi, że nie wiem czy mają być hipsterskie czy kolorowe, klimatyczne czy informacyjne, ludzi czy miejsc. Śmiejcie się, ale mam takie wątpliwości prawie codziennie i muszę z nimi żyć. Tak, nawet mimo tego że mieszkam w Lizbonie. W Sintrze jęczałam więc, że nie umiem prowadzić bloga i nikomu się on nie podoba, i przysięgałam prawie przez łzy, że daję z siebie wszystko co mogę. Boże, okropnie musi być słuchać takich rzeczy.
Sintra robiła jednak wszystko, żebym o tym przestała myśleć. Podawała kwitnące róże (w marcu!), idealnie zaniedbane budynki, śliczne widoki. Gdy zeszliśmy z zamku Maurów, pogoda się jednak zmieniła i góra jak zwykle pokryła się chmurami. Nie chcieliśmy iść asfaltem w dół, więc skręciliśmy w boczną ścieżkę na łaźnie Świętej Eufemii, zagubionym szlakiem doszliśmy do ukrytych w lesie ruin i przekonaliśmy się dlaczego tak wiele osób uznaje Sintrę za tajemnicze, magiczne, a być może i nawiedzone miejsce.
Góra pokryta chmurami, nazywana kiedyś Księżycową, od dawna jest przedmiotem legend. Mówi się, że pod nią skryta jest sieć podziemnych tuneli łącząca zamek Maurów, pałac Pena, Quinta da Regaleira oraz odległy o 13 kilometrów Convento dos Capuchos. Wyobraźnię pobudza symbolika zabytków Sintry, nawiązująca do alchemii, magii oraz masonerii, a jeszcze w lasach ukrywają się zrujnowane podczas lizbońskiego trzęsienia ziemi kościółki czy łaźnie. Sintra niejednego przyprawi o dreszczyk emocji, zwłaszcza jeśli zejdzie z utartej przez turystów ścieżki. Reptilianie, ludzie-ryby, kosmici, masoni, święty Graal, Templariusze, Różokrzyżowcy – Sintra ma miejsce na każdą szanującą się teorię spiskową1. Nawet “Dziewiąte wrota” Polańskiego były kręcone w Sintrze, a gościem w miasteczku bywał czarodziej Aleister Crowley.
My tymczasem schodziliśmy z góry niewidoczną ścieżką, przedzierając się przez las. Kiedy dotarliśmy do miasta na dole, dalej wszystko wyglądało jak ruiny. Ludzie w internecie twierdzą, że Sintra to urocze i nawet pogodne miejsce – ale wystarczy zejść w którąś nieodwiedzaną przez turystów uliczkę by zobaczyć, że to miasto opuszczone. Niektóre domy wyglądają na niezamieszkałe od ponad stu lat i są w kompletnym rozkładzie. Wolę takie właśnie zapuszczone miejsca gdzie można robić nostalgiczne zdjęcia ruin. Tak, jeszcze wpadniemy do pałacu Pena porównywanego przez wielu do Disneylandu. Ale to zaniedbane budynki i opuszczone pałacyki robią prawdziwy klimat Portugalii, brzmiący nostalgicznym fado i ledwo pamiętający czasy świetności.
Co do legend i teorii spiskowych – to trochę fascynujące że ludzie chwytają się każdego sposobu, by ubarwić swoją rzeczywistość. Wierzą w reptilian, magię i złoto Hitlera żeby tylko nie myśleć o tym, że są przyczepieni do małej kulki lecącej z ogromną prędkością przez kosmos. I ja, wraz z moimi problemami pierwszego świata też lecę.
I kosmosowi nie robi różnicy, jakie wyjdą w nim zdjęcia.
- Nie wierzycie mi? To sprawdźcie na przykład na forum Projectavalon, bardziej “na poważnie” tutaj ↩
Wygląda na niesamowite miejsce! Muszę przyznać, że zupełnie nie tak wyobrażałam sobie tę część Europy. A co do kryzysów – sama mam bardzo często :)
A właśnie większość miejsc tak tu wygląda! Oczywiście są jakieś dopieszczone miejscóweczki dla turystów ale takich ruin jest mnóstwo i łatwo je znaleźć.
Ech daj spokój z kryzysami, ja naprawdę mam je codziennie…