Jedno z najpiękniejszych miejsc jakie widziałam: Kapadocja, kolebka chrześcijaństwa.
Podróż pociągiem ze Stambułu do Kayseri (ok 800 km)
Trwała ponad 18 godzin (pociąg miał dwugodzinne opóźnienie), więc na miejscu byliśmy 29 lipca 2009 po piątej wieczór. Pierwszy skład, ze Stambułu do Ankary był wprawdzie ładny, ale towarzystwo mieliśmy hm, specyficzne: pijany/naćpany turecki poeta, który udawał, że nie jest Turkiem tylko Bułgarem i zaprosił nas na swój ślub mający się odbyć na wielkiej łodzi na Morzu Czarnym. Konduktorzy przy sprawdzaniu biletów go wyprosili bo okazało się że jedzie na gapę; dość abstrakcyjny był moment, gdy ten Turek udawał że nie jest Turkiem i rozmawiał z nimi po angielsku, sam wszystko rozumiejąc…
To, że jest przesiadka w Ankarze zrozumieliśmy w ostatniej chwili! Było bardzo wcześnie rano i jeszcze spaliśmy, gdy ludzie zaczęli szybko wychodzić i kobieta z przedziału na migi wytłumaczyła nam, że trzeba wysiąść. Nie wiem, czemu nie powiedzieli nam o tym wcześniej w kasie.
Gdy w końcu dojechaliśmy do Kayseri w pierwszej kolejności zaczęliśmy szukać dworca autobusowego – wbrew logice jest bardzo daleko od kolejowego i najpierw tam szliśmy na piechotę, a później miły kierowca autobusu miejskiego wziął nas za darmo.
Na dworcu dopadł nas pracownik jakiejś firmy, powiedział że autobus zaraz odjeżdża, szybko kupujcie bilety, oczywiście że z Nevsehiru was na ten sam bilet dowiozą do Goreme itd itd. No to kupiliśmy. Nie można zaprzeczyć, że sam pojazd był bardzo luksusowy i świetnie się nim jechało – ale nie do żadnego Goreme.
Kazali nam wysiąść w Nevsehirze i radzić sobie samemu, potem szybko odjechali. Oczywiście na miejscu okazało się, że z tej firmy nic nie jeździ tam gdzie nam potrzeba, jakiś gość oferował nam podwiezienie jeśli kupimy wycieczkę itd, po wkurzeniu się na wszystko po prostu poszliśmy pieszo w tamtą stronę – to było tylko 14 km, dało się dojść. Na szczęście na jakiejś stacji benzynowej, a była godzina 21, dopadliśmy dwójkę młodych ludzi i namówiliśmy ich na podrzucenie nas do Goreme – wioski, w której mieliśmy nocleg. Przyjechaliśmy do naszego hosta, który okazał się sprzedawcą kilimów na głównej ulicy miasta i zastaliśmy go spokojnie pijącego herbatę z parą z Chorwacji.
Następnego dnia rano mieliśmy wielką niespodziankę: taki widok z tarasu domu.
Nie byliśmy na to przygotowani – poprzedniego dnia było zbyt ciemno żeby cokolwiek widzieć.
Ruszyliśmy na wycieczkę – na razie obadanie terenu, nie do Muzeum.
Kapadocja jest ogromnym regionem historyczno-kulturowym leżącym na miękkich skałach pochodzenia wulkanicznego. W ciągu wielu tysięcy lat pod wpływem erozji skały te utworzyły bardzo charakterystyczne stożki, tzw. „Bajeczne kominy” (Fairy Chimneys). Ludzie zaczęli więc drążyć w nich domy – najbardziej typowym miejscem gdzie można je oglądać jest wioska Goreme. Wprawdzie miejscowi już w skałach nie mieszkają, ale oferują taką możliwość turystom.
W okolicy są też miasta podziemne, niektóre nawet nie odkryte do tej pory, najsłynniejsze to Kaymakli.
Kapadocja była też jednym z pierwszych ośrodków życia klasztornego: anachoreci drążyli swe pustelnie w skałach, przepięknie malowali ich wnętrza – najwięcej takich kościołów jest właśnie w okolicy Goreme. Z kapadockich eremów wywodzą się tacy filozofowie, jak Grzegorz z Nyssy czy Bazyli Wielki z Cezarei.
Koło wioski założony został Park Narodowy Goreme (Muzeum pod Odkrytym Niebem), jednak pradawne kościoły można oglądać nie tylko w nim: po prostu teren jaki zajmują jest tak ogromny. My wybraliśmy się na spacer po okolicy i to co zobaczyliśmy przeszło wszelkie nasze oczekiwania. Na początku powchodziliśmy do typowych jaskiń „mieszkalnych” – teraz są nieużywane, chociaż w niektórych ludzie przechowują siano czy nawet mają imprezy.
Inne z nich są zarzuconymi kościołami, starannie wykutymi w skale cudami architektury. Ich ściany pokryte są czerwono-żóltymi malowidłami świętych, wytartymi przez czas a wcześniej, w VIII wieku zniszczonymi przez obrazoburców (ruch nieuznający jakichkolwiek wizerunków Boga i świętych).
Odczucia w tych miejscach są niesamowite, zwłaszcza gdy pomyśli się, ile mają lat! Stoją ciche i puste, często bardzo zniszczone, ale zawsze piękne. Mam nadzieję, że zajmuje się nimi od czasu do czasu jakiś konserwator, bo nie wiem ile lat mogą jeszcze wytrwać…
Następnego dnia zdecydowaliśmy się na wizytę w Muzeum pod Odkrytym Niebem w Goreme. Oczywiście wnętrza świątyń są pięknie odrestaurowane i malowidła w nich są o wiele bogatsze niż w okolicznych kościołach – na nas nie zrobiły jednak takiego wrażenia z powodu straszliwej ilości ludzi. Na pierwszym miejscu są tam wycieczki z przewodnikiem i czuliśmy się niepewnie w takim tłumie.
Kompletnie zakochaliśmy się w Kapadocji. Niestety, musieliśmy już powoli wracać do Polski, więc nie zwiedziliśmy podziemnych miast ani wybrzeża Turcji, za to za namową naszego hosta pojechaliśmy do Pamukkale.
Serdal bardzo różni się od Latifa ze Stambułu, bo dość długo mieszkał w Paryżu. Już na początku pobytu poprosił nas, żebyśmy udawali że jesteśmy jego znajomymi którzy przyjechali w odwiedziny – gdyby ktoś w tej wiosce żyjącej wyłącznie z turystyki dowiedział się że daje on darmowy nocleg turystom, Serdal miałby nieprzyjemności.
Jest on sprzedawcą kilimów, ma swój sklepik na głównej ulicy Goreme i prowadzi stronę na ebayu. Kilimy mają niewiele wspólnego z tak zwanymi „perskimi dywanami” które można znaleźć w Stambule a które, według Serdala, mają typowo irańskie wzory i tam są produkowane. Kilimy są natomiast dywanikami prawdziwie tureckimi, tkanymi „na płasko”, dwustronnymi. Niestety są wypierane przez puchate perskie które wolą europejczycy. Sam Serdal kupuje stare kobierce na prowincji – jeździ po domach, wypytuje, a potem czyści, naprawia i sprzedaje. Wiele z nich ma fascynujące historie.
Używane dywany są o wiele bardziej wartościowe niż nowe – kiedyś sprzedawcy w Stambule aby je podniszczyć rzucali je na ulice, by pochodzili po nich ludzie, nawet pojeździły konie. A któż by teraz taki chciał…?
Niektóre okazy w sklepie Serdala mają ponad 100 lat. Znalazłam nawet jego stronę na ebayu (można sobie sprawdzić co nie jest „irańskim wzorem”), wprawdzie dość dużo kosztują, ale z tego, co wiem ma spory popyt.
Teraz jest bardzo trudno dostać u niego miejsce do spania, jest jedynym couchsurferem w Goreme, a my byliśmy drugimi jego gośćmi. Zapisał się bo bardzo chciał mieć towarzystwo, europejczyków do rozmowy – no to teraz na pewno nie narzeka na samotność.
Turecka wódka anyżkowa Raki
Smakuje dokładnie jak greckie Ouzo – ale pod żadnym pozorem nie należy tego mówić Turkowi bo się bardzo obrazi. Zmusi też każdego, by pić je po prostu na czysto i z jakimiś zakąskami – jest to prawdziwe wyzwanie, bo Raki to napój śmiertelnie anyżkowy i nieprzyzwyczajony przeżyje szok. Wtedy Turek może się zgodzić na wymieszanie go z wodą (Raki robi się wtedy mętne), niewiele to jednak daje. Najsensowniej smakuje z dużą ilością coca-coli, a przy okazji takim drinkiem można zdziwić każdego barmana w Polsce. Tylko w Turcji tę colę też trzeba popijać dyskretnie – Raki to poważne dziedzitwo kulturowe.
Po intensywnych przeżyciach w Kapadocji wyruszamy wieczorem 31 lipca do Pamukkale (w Goreme jest „dworzec autobusowy”, a raczej parę firmowych budek. Wprawdzie pojazdy odjeżdżają z innego miasta, ale można bez problemu kupić bilet i zostaną miejsca dla nas, nie to co w Polsce).
Hej :) Ten wyjazd odbył się już 7 lat temu i od tego czasu niestety nie aktualizowałam informacji w tym poście. Generalnie jeśli chcesz się dowiedzieć szczegółów o dojeździe itd to poczytaj sobie wszystkie posty z wyprawy tutaj: http://duze-podroze.pl/wyprawy/turcja/ (od dołu do góry), cały wyjazd kosztował nas dosłownie tysiąc złotych ale oczywiście trudno powiedzieć ile wyjdzie teraz.
Jeśli chodzi o couchsurfing to widziałam dość dużo osób z Goreme, ale wydaje mi się że nasz gospodarz już usunął konto… Na górze portalu masz możliwość wyszukiwania gospodarzy, po prostu wpisz miasto do którego jedziesz i napisz wiadomość do wybranych osób :) Powodzenia!
niepowtarzalne miejsce ta Kapadocja, całości dopełnia widok z balonu o wschodzie słońca, a „Fairy Chimneys” to po naszemu stożki tufowe lub kapadockie
Pisałam to 7 lat temu, głupia byłam ;)