Zajęło mi to trochę czasu! Plany na ten post skutecznie odkładałam przez kolejne dwa lata! Częściowo nie mogłam przeboleć faktu, że ten czas już się skończył, częściowo dlatego że po powrocie wpadłam w bardzo negatywne emocje, które mocno wpłynęły na moje spojrzenie na tę podróż.
Pamiętam z dzieciństwa uczucie powrotu z wakacji, kiedy dom wydawał mi się się pusty, smutny i nudny. Prawie zawsze po wyjazdach płakałam, z tęsknoty za poznanymi ludźmi, za tym że codziennie działo się coś niezwykłego i za wakacyjnym uczuciem relaksu i swobody. A potem wyjechałam na ponad dwa lata… i te uczucia powtórzyły się – tylko na ogromną skalę. Wszystko wydawało mi się słabe, nudne i brzydkie. Miesiąc wcześniej byłam w upalnym Singapurze, a tu przyjeżdżam do Edynburga i marznę, nie widzę palm i kwiatów, wszystko jest takie szare, zimne! Z jednej strony fajnie było rozpakować w końcu walizkę, z drugiej życie zdawało się takie “zwykłe”, takie nieekscytujące.
W głowie kołatało mi się pytanie “czy moje życie już zawsze będzie takie? Czy jeśli się tutaj przeprowadziłam to znaczy, że to już moje miejsce na zawsze?!”. Nie myślałam o tym, że mogę zawsze zmienić zdanie i się przeprowadzić, ale też zdawało mi się, że już zawsze będę widzieć to miasto jako szarugę i nudę.
Czułam się bardzo nieswojo. Byłam jak taki nakręcany samochodzik, któremu nagle ktoś postawił przeszkodę na drodze. Chciałam jechać dalej. Nie umiałam znaleźć dla siebie miejsca. Wiem już doskonale, dlaczego tak dużo osób po kilku miesiącach podróży decydują się pozostać w niej jeszcze dłużej. Ostrzegam zupełnie poważnie:
W ciągu dwóch lat byłam tyle czasu w domu, że mogłam tylko przepakować walizki i zrobić pranie, a potem leciałam dalej. Nie wiem, czy razem byłyby to dwa miesiące w Polsce. Co dla mnie jednak ogromnie ważne, (prawie) wszędzie byłam z Miłoszem, moim mężem. Razem motywowaliśmy się do takiego życia i razem cudownie spędzaliśmy czas, a nawet powiedziałabym że tylko dzięki niemu tak dobrze się bawiłam. Będę szczera: nie zdecydowałabym się na takie życie bez niego. W końcu jednak obydwoje doszliśmy do wniosku, że pora się zatrzymać i wziąć głęboki oddech.
Tęskniliśmy nieco za nudą i rutyną, tęskniliśmy za posiadaniem własnego miejsca na świecie, własnej pralki, naczyń. Chciałam mieć szafę, w której powieszę ubrania na dłużej niż na tydzień, miałam nawet dość posiadania tylko dwóch par butów (wiem, to takie błahe). Potrzebowałam własnej poduszki pod głową i po prostu miejsca, gdzie będę czuła się bezpiecznie. Przyjechaliśmy więc do Edynburga i tu teraz mieszkamy.
Gdzie spędziłam dwa lata w podróży
Moja wspaniała “umiejętność” porównywania się do wszystkich i wszystkiego krzyczy też w tym momencie, że w sumie moje podróże nie są aż tak spektakularne, jak podróże innych. Nie zaplanowałam sobie wyjazdu dookoła świata, tylko większość czasu byłam w Europie, a później przez pół roku w Azji.
Była to jednak rozsądna decyzja i bardzo zgrana z naszymi potrzebami, bo musieliśmy pracować z domu i z tego względu więcej czasu spędzać w jednym miejscu. Mieliśmy kilka momentów kiedy podróżowaliśmy nieco intensywniej i często zmienialiśmy miejsce pobytu, ale nie wspominam ich dobrze. Nie miałam wtedy czasu ani na pracę, ani na podróże, co rodziło we mnie dużo stresu i frustracji.
Na szczęście nie było tych momentów zbyt wiele i dzięki temu mogę na przykład powiedzieć, że “mieszkałam” pół roku w Lizbonie czy trzy miesiące w Japonii – jestem ogromnie szczęśliwa, że miałam takie życie. Zależało mi na bliższym poznaniu życia w innych krajach, i udało mi się. Robiłam zakupy w lokalnych sklepach i chodziłam do mało znanych knajp, doznałam mniej spektakularnych części codzienności i było super. To było bardzo różne od “zaliczania” atrakcji jakie znałam wcześniej i teraz podróżuję głównie w ten sposób: unikam głównych ścieżek turystycznych i raczej wpadam tam, gdzie chodzą miejscowi.
Wyjazd zaczęliśmy od Lizbony (jeśli czytacie bloga, to o tym wiecie), później mieszkaliśmy w Paryżu, Wiedniu, Amsterdamie, odwiedziliśmy Barcelonę, Porto, długo siedzieliśmy we Włoszech, na Teneryfie, na chwilę wpadliśmy do Londynu i Budapesztu. Po drodze “wpadałam” na krótsze wyjazdy m.in. do Austrii czy Finlandii.
Następnie przyszedł czas na Azję: Hong Kong, Tokio, Kioto, Fukuoka, Busan, Seul, Tajwan i Singapur.
Po uszy zakochałam się w Kioto. To było najpiękniejsze miejsce, jakie odwiedziłam.
Co w tym czasie robiliśmy
Miłosz pracuje w sporej firmie technologicznej, a ja – przede wszystkim pisałam Duże Podróże. Uwielbiam pisać i uwielbiam robić zdjęcia, dlatego blog był dla mnie idealnym rozwiązaniem. Moją ambicją było sprawienie, żebym zarabiała na blogu, i poniekąd mi się udało (choć wiem, że mogłoby udać się lepiej i wiem, gdzie popełniłam błędy ;) ). Oprócz tego sprzedawałam zdjęcia oraz pisałam artykuły. To była moja praca, której się głównie poświęcałam.
Nie mogę powiedzieć żebym zarabiała krocie i czasem prawie nic z tego nie było, ale czuję, że zawsze pozostawałam autentyczna i w zgodzie ze sobą jeśli chodzi i zlecenia i dobieranie współprac. Było to dla mnie zawsze najważniejsze.
Jak wyglądała nasza codzienność
Balansowanie pracy i podróży okazało się bardzo trudne i, co ciekawe, nie bardzo pomogły nam liczne posty na blogach podróżniczych! ;) Ciągle czułam, że coś poświęcam: albo pracuję i jestem zła, że nie zwiedzam, albo zwiedzam i jestem zła, że nie pracuję. Błędne koło, myślałam że oszaleję!
Po jakimś czasie udało nam się zsynchronizować z Miłoszem i ustalić kiedy pracujemy, a kiedy zwiedzamy. Zazwyczaj wychodziliśmy rano, a później poświęcaliśmy się pracy – ale pisząc “zazwyczaj” mam na myśli mniej niż 50% czasu. Wychodziło tak naprawdę na to, że pracowaliśmy w weekend tyle, ile w tygodniu. Bywały momenty, kiedy nie mieliśmy czasu na nic innego prócz zwiedzania i pracy (mam na myśli hobby, zdrowe odżywanie, aktywność fizyczną… nie było czasu nawet wyjść na zakupy). Nie narzekam bynajmniej, ale taka jest prawda o której nie myślałam przed podejmowaniem takiej podróży.
Bywały również fajne momenty, na przykład kiedy mogliśmy zrobić sobie chwilę przerwy i pójść na plażę (szczególnie dobrze to wspominam na Teneryfie). Przed chwilę pracowałam w hamaku w Portugalii, ale nie odbiło się to zbyt dobrze na zdrowiu mojego kręgosłupa. Fajnie było mieszkać gdzieś w centrum miasta, jak mieliśmy we Florencji czy Budapeszcie, bo w ten sposób nie poświęcaliśmy czasu na dojazd do atrakcji, i mogliśmy sobie wyjść tylko na godzinę lub dwie. Praca w podróży ma swoje jasne i piękne momenty, ale ma też kilka ciemnych które trzeba mieć na uwadze (napisałam już o tym post i będzie niedługo na blogu). Momentami było pięknie, momentami było stresująco, tak czy inaczej na własnej skórze przekonałam się, że nawet najbardziej ekscytujące podróże i aktywności mogą „stać się codziennością” i zacząć mocno konkurować z wygodnym łóżkiem i spokojnym wieczorem przy telewizorze.
Dwa paragrafy o życiu z walizki
Rzadko wracałam do domu więc wszystko co posiadałam mieściło się w jednej (ale całkiem sporej) walizce. Były momenty kiedy byłam z tego bardzo zadowolona: odpowiadał mi taki “wymuszony” minimalizm i dzięki niemu nie kupiłam wielu rzeczy bo nie zmieściłyby mi się w walizce. Moje rzeczy były bardzo… utylitarne – byłam gotowa na (prawie) każdą pogodę, mogłam na siebie założyć wszystko na cebulkę i chodzić zadowolona.
Z drugiej strony były też momenty, kiedy okropnie mnie ta walizka wkurzała: ciągłe rozpakowywanie i ponowne pakowanie, stale wymięte ubrania, brak czegoś bardziej “eleganckiego” na fajne wyjścia. Zdarzyło mi się też pozbyć rzeczy, którą całkiem lubiłam, po to by zrobić miejsce na te “utylitarne” ubrania. Nie czytałam jeszcze wtedy Marie Kondo i nie zawsze wybierałam do walizki rzeczy które wzbudzały we mnie iskierkę szczęścia.
A, no i walizka ważyła 20 kilo więc targanie jej wraz z podręcznym plecakiem nie było optymalne.
Gdzie teraz mieszkam
Po dwóch latach postanowiliśmy wspólnie, że zamieszkamy w Edynburgu. Dostaję pytania o to, dlaczego właśnie tutaj, ale nie mam konkretnej odpowiedzi. Miłosz studiował w Aberdeen i pracował w Szkocji zanim wyjechaliśmy i mieliśmy tu już firmę, więc najwygodniej było wrócić właśnie tutaj (wygodniej nawet, niż do Polski). Myśleliśmy też o Hiszpanii czy Holandii, ale przeszkadzała nam stała bariera językowa w innych krajach – czułam się jak głupia, że po pół roku w Portugalii potrafiłam powiedzieć zaledwie kilka słów, ale jeśli nie wiąże się z tym państwem życia to nie ma motywacji, żeby od razu uczyć się języka. Po angielsku ta bariera jest dla nas minimalna i dobrze jest “dla odmiany” rozumieć wszystko i być rozumianą. Edynburg jest poza tym naprawdę pięknym miastem i wspaniale, że właśnie tutaj mogę mieszkać.
Przez pierwsze osiem miesięcy nie robiliśmy w Edynburgu dosłownie nic. Prawie nie wychodziliśmy z domu, tak bardzo byliśmy zmęczeni. Oprócz pracowania byłam w stanie wyłącznie spać i ewentualnie grać w gry. Aktualnie jestem 2 lata po powrocie i oczywiście jest inaczej, nieco wypoczęłam i stały dom pozwolił mi na regenerację i odnalezienie sił. W zeszłym roku tak naprawdę co miesiąc na dłużej lub krócej wyjeżdżałam – nie skończyły się bynajmniej moje podróże, dalej je uwielbiam i znowu dają mi ogromną radość.
Co zrobiłabym inaczej
Teraz sobie myślę, że bardziej rozsądne podejście do podróży ma mój kolega Wojtek: kilka miesięcy w podróży, kilka miesięcy w domu. Tak bym to sobie rozplanowała. W domu bym na maksa odpoczywała, tylko bym się obijała, nic nie robiła prócz ładowania baterii, tak żeby w podróży móc bardziej przycisnąć. Myślę też, że w ten sposób da się uniknąć tego ogromnego doła po skończonej podróży, a przynajmniej dół jest nieco płytszy. Dobrze jest wracać wtedy, gdy jeszcze się chce przez chwilę zostać, a nie wtedy gdy od dawna ma się dosyć.
Rozsądniej planowałabym sobie też dni. Liczyłabym dokładniej ile zajmą nam dojazdy i planowałabym zgodnie z tym. Zbyt wiele razy optymistycznie zaplanowaliśmy sobie dni, zwiedzaliśmy osiem godzin i po powrocie nie mieliśmy za dużo sił na pracę – lub odwrotnie. Niestety praca w domu wcale nie jest łatwa, zwłaszcza gdy pracuje się dla siebie, zwłaszcza gdy obok siebie, przy jednym małym stole kuchennym siedzą dwie osoby i pracują. Chciałabym jeszcze nieco o tym napisać innym razem.
praca w podróży to przede wszystkim praca.
Trzeba poświęcać swoje zachcianki, trzeba dobrze planować dni, trzeba szukać mieszkań które umożliwią wygodną (!) i produktywną pracę.
Ale poza tymi godzinami można być szczęśliwym. Po prostu.
Witaj Olu. Zaglądam na twój blog od dłuższego czasu, który właściwie jest moim ulubionym blogiem o podróżach :). Rzadko dodaję wpisy, ale przeczytałem właśnie twój najnowszy artykuł i uznałem, że odniosę się to tego co tu napisałaś. Przypomniał mi się pewnie znany Ci doskonale cytat R. Kapuścińskiego „Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.” Uważam że jest to temat, za rzadko poruszany przez podróżujących (więcej niż przeciętny Kowalski :). Tak się akurat składa, że mój kolega wpadł w poważne problemy natury depresyjnej i wylądował w szpitalu. Prowadzi bloga, super opisuje swoje przygody, miejsca, poznaje mnóstwo ludzi, a poza tym prowadzi swój biznes w Polsce. Ale jak się okazało, właśnie z powrotami do domu, nie mógł sobie poradzić. Pewnie nie będę pierwszym, który stwierdzi że nigdy bym nie pomyślał jak to możliwe, żeby podróżując nagle wracając do codzienność wpaść w taki dół. Widzisz ciekawe wpisy na blogach, wspaniałe zdjęcia z różnych zakątków świata i odbierasz ten przekaz jako wspaniałą przygodę, która powinna nieść ze sobą same pozytywy i zero problemów. Dlatego cieszę się, że szczerze przedstawiłaś te swoje dwa lata życia w podróży. Faktycznie można się od tego wszystkiego mocno uzależnić. Sam widzę po Sobie, że z roku na roku, przeznaczam coraz więcej czasu i funduszy na podróże i wspólnie z moją dziewczyną, żyjemy od wyjazdu do wyjazdu. Ale te podróże co ciekawe tylko dopingują mnie do dalszej pracy, bo wiem że właśnie dzięki niej z każdym tygodniem/miesiącem zbliżam się do kolejnej wyprawy i do odkrywania coraz to ciekawszych miejsc. To chyba sprawia, że się w tym nie zatracam :). Fajnie będzie poczytać jakie masz jeszcze wskazówki, żeby mieć gdzie wracać i skąd wyruszać w kolejną podróż. i tu kolejne zdanie, chyba idealnie pasujące do Twojego wpisu „Nikt nie zrozumie jak pięknie jest podróżować, dopóki nie powróci do domu i nie położy swojej głowy na starej, znajomej poduszce” :) PS. Dostałem twój Poradnik po Sardynii i mam nadzieję, że uda mi się miło spędzić czas w tych bajecznych okolicach :) Pozdrawiam i dobrej nocy życzę.
Sebastian! Ogromnie dziękuję za komentarz i jest mi niezwykle miło, że się zdecydowałeś się napisać :)
Muszę się zgodzić, że niestety jest sporo podróżników, którzy sobie nie radzą z powrotami i wpadają w poważne stany depresyjne – prócz siebie znam sporo takich osób. Samej mi też zaczęło brakować jakiegoś bardziej szczerego głosu w rozmowach o podróży, więc zdecydowałam się zacząć bardziej szczerze to przedstawiać :) Dlatego posty o domu i o swoim miejscu są w planach, bo jak nigdy dotąd doceniam domowe bezpieczeństwo i spokój. Dzięki za sugestię!
I miłej podróży po Sardynii życzę, mam nadzieję że będzie super :)
To prawda, że podróże uzależniają i jak się już zacznie to ciężko przestać planować, szukać biletów i okazji. Taki to już wirus, ale myślę że bardzo pozytywny :)
Podróże to hobby, ale również uzależnienie. Jednak najzdrowsze uzależnienie na świecie:)