Mimo tego, że nie prowadzę aktywnie bloga już od czterech lat, ciąży on na mnie i ten rozdział mojego życia ciągle nie wydaje mi się zamknięty. Do teraz.
Kiedy zakładałam Duże Podróże, kochałam pisać i robić zdjęcia. Miał to być blog dla moich przyjaciół, na którym dzielę się wskazówkami co do miejsc które odwiedziłam. Uwielbiałam to robić, pisałam bloga po nocach i nigdy wcześniej w życiu nie byłam niczym tak podekscytowana.
To były inne czasy w internecie. Mój blog się zmieniał, a równolegle z nim cały internet. Gdy zaczynałam w 2010, nikt nawet nie słyszał o karierze influencera, a nawet kariera blogera była czymś niespotykanym. Miałam jednak wizję, że to właśnie ja będę jedną z pierwszych zawodowych blogerek i mnie uda się podróżować i żyć z prowadzenia bloga. Dla wszystkich z zewnątrz ta kariera wyglądała jak najłatwiejsze zajęcie na świecie, ale tylko ja oraz mój mąż wiemy, jak ciężko pracowałam nad Duże Podróże. To była praca non-stop, po 14 godzin dziennie, bez weekendów. Praca od której nie miałam nigdy wolnego i w ten sposób moje wakacje to był przewrotnie właśnie ten czas, gdy nie byłam na wyjeździe.
Uwielbiałam to robić. Uwielbiałam ten styl życia, ekscytację z poznawania nowych miejsc, z pisania, fotografowania. Uwielbiałam podróżować, jeździć na wyjazdy prasowe, być aktywna, robić setki tysięcy zdjęć, zasypiać w Osace i budzić się w Amsterdamie, poznawać nowych ludzi, prowadzić taki życie na które każdy mówił „wow”.
To było jak sen. Jak marzenie, które się spełniło.
Z żalem również przyznaję, że podczas całego czasu prowadzenia Dużych Podróży jedyną bliską osobą wspierającą mnie w tym był mój mąż, na którym również niestety ciążyło utrzymywanie nas gdy DP nie szło dobrze finansowo. Większość osób mi bliskich nie tylko wątpiło w to że uda mi się spełnić moje marzenia, ale też aktywnie stawali mi na przeszkodzie, tak jak eks-przyjaciele dla których zaczęłam prowadzić tego bloga. Kłody pod nogi podkładało mi również wiele z osób które poznałam w internecie.
Połączyło się to z tym, że sama wywierałam ogromną presję na siebie której, tak teraz myślę, nic nie było w stanie zmniejszyć. Żadne osiągnięcie nie było dla mnie wystarczające, żaden wyjazd nie był wystarczająco dobry, żaden post nie był idealny. Ciągle czułam, że mogę lepiej i trawił mnie perfekcjonizm. Doszły problemy z długoterminową monetyzacją bloga o których już kiedyś wspominałam, ogromna presja wiążąca się z prowadzeniem dużej platformy publicznej oraz stałe i toksyczne porównywanie się do innych. Moje Marzenie stało się powoli coraz większym obciążeniem, a w końcu kulą u nogi.
Presja na udowodnienie wszystkim że jestem wartościową osobą stała się nie do wytrzymania i nawet nie zauważyłam, że osiągnęłam to co chciałam osiągnąć – i wiele, wiele więcej.
W naturalny sposób powoli więc odchodziłam od tego bloga, a w końcu pod wpływem pandemii postanowiłam go odstawić. Czemu piszę o tym teraz?
Bo od tego czasu moje myśli wracają ciągle do Duże Podróże i do tego czy nie dać im jeszcze szansy. W mojej głowie ciągle kołatały się pytania zaczynające się od „a co gdyby…”
Pisałam już wcześniej posty pożegnalne, ale ten jest inny. Wtedy czułam, że to okoliczności sprawiły że jestem zmuszona zrezygnować z bloga, okoliczności takie jak Covid, wypalenie, słabe zdrowie psychiczne.
Ostatnie cztery lata spędziłam będąc w żałobie po Duże Podróże i tym, czym mogłoby być. Ale zyskałam w ten sposób perspektywę na tego bloga: to nigdy nie był tylko notatnik z podróży.
To kronika 10 lat życia osoby która uczyła się wierzyć w siebie i osiągnęła sukces mimo wszystkich przeszkód, wewnętrznych i zewnętrznych, pozostawiając jednocześnie przy swoich wartościach. To zasługuje na dobre zakończenie.
Piszę więc nie pożegnanie, a celebrację tego co udało mi się osiągnąć w trakcie 10 lat prowadzenia bloga. A udało mi się osiągnąć wszystko, co chciałam osiągnąć. Spełniłam swoje marzenia, napisałam książkę, miałam uwagę dziesiątek (a nawet czasem setek) tysięcy osób, miałam realny wpływ na małe biznesy które rozwinęły się dzięki temu blogowi, nawet jakiś tam mały wpływ na całe miasta, często występowałam publicznie w radiu i telewizji, moje zdjęcia były w popularnych magazynach, poznałam wielu wspaniałych przyjaciół-blogerow, a przede wszystkim podróżowałam jak szalona do niesamowitych, niepojętych miejsc. Gdybym powiedziała samej sobie w 2010 że będę żyła takie życie… Nigdy bym sobie nie uwierzyła.
Jednocześnie kontynuuję szczęśliwe życie i rozwój, tylko już takie poza okiem publicznym i z których nie chcę publikować zdjęć. Ciężko mi było (i pewnie jeszcze chwilę będzie) pozostawić za sobą moją osobowość „blogerka podróżnicza” ale widzę, że w tym czasie tę osobowość już zwyczajnie przerosłam. Jestem gotowa na stanie się kimś innym.
Dziękuję wszystkim za uwagę i wsparcie. Wszystkiego dobrego!