Jedziemy dziś z Zachodniego na Wschodnie wybrzeże Sardynii. Po drodze: starożytna nekropolia Anghelu Ruju i paskowany kościół Świętej Trójcy od Łaciatej Krowy.
Następnego dnia po przejściu via ferraty del Cabirol pakujemy się i z Alghero jedziemy na wschodnie wybrzeże. Po drodze planujemy zatrzymywać się wszędzie, gdzie będzie coś ciekawego.
Dlatego już 10 minut po wyjechaniu z Alghero parkujemy przy nekropolii Anghelu Ruju. Odkryta została w 1903 roku, gdy lokalna winnica (która zresztą znajduje się po drugiej stronie drogi) wykupiła teren, na którym znajdują się grobowce 1. Od tego czasu znaleziono tam aż 37 komnat grobowych wykutych w skale przez prehistoryczne cywilizacje Ozieri i Bonnanaro – ich wiek szacuje się nawet na 5 tysięcy lat. Kompleks jest więc największym skupiskiem tzw. domus de janas na Sardynii.
Wybrane przeze mnie noclegi na Sardynii:
Szukaj najlepszych noclegów na SARDYNII!
Co to są domus de janas? Z sardyńskiego: „domki wróżek” (lub „wiedźm”), to rodzaj pochówków typowych dla tej wyspy. Przypominają prawdziwe domy, tylko pomniejszone – stąd wzięła się legenda, że mieszkały tam malutkie czarodziejki. Tak naprawdę były to jednak grobowce, a ich wielkość zależała od grubości skał.
Archeolodzy wykryli, że w tych mogiłach chowano od dwóch aż do trzydziestu osób (fuj!). W tej chwili oczywiście nie ma tam żadnych szczątków i można bez obaw wchodzić do środka, co też i robimy.
Komnaty są po prostu wielkie, chociaż z zewnątrz wygląda to niepozornie. Często z „głównego” pomieszczenia wychodzą kolejne, dużo większe. W niektórych grobowcach można też znaleźć kolumny, schodki, oraz ozdobne głowy byków. Całość jest bardzo ciekawa i na pewno warta odwiedzenia – oczywiście punktem honoru dla Tomka i Adama było wejście do każdego grobowca. Na szczęście pani przewodnik, która oprowadzała wtedy po Anghelu Ruju dzieci, nie protestowała, a dzieciaki patrzyły z zazdrością, bo im z kolei nie pozwolono. Tylko my byliśmy prawdziwymi archeologami.
Po tej przeciekawej wizycie jedziemy dalej na zachód – mylimy sobie jednak drogę, dzięki czemu docieramy do kościoła Świętej Trójcy od Łaciatej Krowy (naprawdę się tak nazywa) w miejscowości Codrongianos. Powstały w 1116 na ruinach klasztoru kamedułów, jest jednym z najważniejszych kościołów romańskich na Sardynii.
Są trzy teorie na temat dziwacznej nazwy tej świątyni. Pierwsza wiąże się oczywiście z jego wyglądem – cegły z jasnego wapienia i bardzo ciemnego bazaltu kojarzyć się mogą z łatkami. Druga – z legendą o świątobliwej krówce, która dawała pielgrzymom swoje mleko i, podobno, często uczestniczyła w mszach… Tak czy inaczej, to zwierzę jest przedstawione na jednym z kapiteli, z którego dumnie spogląda na odwiedzających.
Bardzo ciekawe jest również wnętrze kościoła (wejście kosztuje 2 euro) – na głównej absydzie podziwiać można przepiękny cykl fresków z końca XII wieku, przedstawiających sceny z życia Jezusa i Marii. 2
Po Łaciatej Krowie jedziemy dalej i mylimy drogę jeszcze bardziej – co znowu właściwie wychodzi nam na dobre. Gdy w końcu udaje nam się zorientować okazuje się, że jesteśmy niedaleko miasteczka Ardara, w którym jest kolejny przepiękny kościół, Santa Maria del Regno.
Ta romańska świątynia niegdyś była częścią zamku guidici di Torres („sędziowie” z Torres – władcy tego terenu w Średniowieczu), a wybudowana została w XI wieku. Z pałacu zachowały się do tej pory tylko ledwo widoczne ruiny, za to kościół robi ogromne wrażenie swoją surową fasadą z ciemnego bazaltu i przepięknym wnętrzem.
W środku Santa Maria del Regno przypomina mi nieco świątynie prawosławne, z powodu pozłacanego ołtarza przedstawiającego sceny z życia Marii Panny. Na kolumnach po bokach nawy głównej namalowane zaś zostały postaci apostołów i innych świętych. 3
Jeśli kiedykolwiek będziecie w okolicy to serdecznie polecam wizytę, to miejsce jest po prostu przepiękne.
My tymczasem znajdujemy już właściwą drogę i jedziemy dalej, w stronę Wschodniego wybrzeża. Trasa w tym miejscu jest bardzo ciekawa, bo co chwilę mijamy starożytne nuragi, na przykład kompleks Santa Sabina.
Niestety, im bardziej na wschód wyspy, tym bardziej psuje się pogoda… W Alghero i okolicach Sassari było piękne słońce, ale w okolicach Nuoro zebrały się chmury i aura nie była najprzyjemniejsza.
Nuoro to piąte największe miasto Sardynii, jest położone z dala od morza i byłoby niezbyt malownicze, gdyby nie przepiękne góry, które je otaczają. Najsłynniejszym szczytem w okolicy jest Ortobene, u podnóża którego ludzie mieszkali jeszcze od czasów prehistorycznych (o czym świadczą liczne domus de janas).
My mijamy Nuoro, bo spieszy nam się już do słynnego Orgosolo. Droga tam jest bardzo kręta, co bardzo bawi naszego kierowcę, Tomka, prującego po niej w rytm utworu „One” Scootera – za to pasażerowie szybko mają dość…
Po półgodzinie dojeżdżamy nareszcie do Orgosolo, które wita nas pierwszym muralem:
Parkujemy auto i idziemy oglądać murale… O czym już za chwilkę, musiałam podzielić ten dzień na 2, bo chciałam bardzo dokładnie opisać Orgosolo.
Jeszcze tylko nasza trasa tego dnia, chyba niedokładna, ale już koło 200 km zrobione:
- źródło: algherosardinia.net ↩
- świetny artykuł o kościele Świętej Trójcy od Łaciatej Krowy można przeczytać na blogu ArtHistery ↩
- źródło: Włoska Wikipedia ↩
Hej, czy możesz mi wysłąć dokładny namiar na kompleks Santa Sabina. Mój mail to