Chciałabym móc opowiedzieć Wam jak najpełniej o Japonii. Niestety aktualnie nie mogę, bo jestem bardzo zajęta kompletnym świrowaniem na punkcie wszystkiego co widzę.
Bo mam obsesję na punkcie Japonii i nie od dziś, ta obsesja trwa już sporo lat i przekształciła się w wielkie marzenie: odwiedzić Japonię. I miałam ogromne, wygórowane oczekiwania, że Japonia jest najlepszym państwem na świecie, magicznym królestwem piękna a tu bach, wszystkie wyobrażenia są prawdą i nawet jest lepiej niż myślałam, że będzie.
Uwielbiam tutejsze jedzenie, tutejsze zabytki, tutejszą naturę, tutejszych ludzi (Boże, jacy to są ludzie! Inni ludzie mogliby się sporo nauczyć), uwielbiam ciszę w najbardziej zatłoczonych wagonach metra i szacunek względem innych na najbardziej zatłoczonym skrzyżowaniu świata, uwielbiam rozmowy po japońsku choć nic nie rozumiem, uwielbiam tutejszą telewizję, reklamy, rybę na surowo, nie-słodkie słodycze, bardzo słodkie zabawki, cichutkie kobiety, zestresowanych mężczyzn i skromnych szefów kuchni w małych restauracjach przygotowujących, nie przesadzam, najsmaczniejsze dania na świecie. Uwielbiam automaty z piciem stojące pośrodku niczego, gaworzenie sprzedawców, mówić konnichiwa obcym ludziom na ulicy, sklepy z produktami których zastosowania nie umiem sobie wyobrazić. Uwielbiam plątaninę kabli na ulicach, głośne i kolorowe sklepy, wielkie spokojne świątynie i nieoczekiwane, małe kapliczki w środku lasu, uwielbiam tanuki z ogromnymi jądrami i miłorząby rosnące przy drodze, uwielbiam cykady, jaszczurki, gigantyczne motyle i nawet wielkie pająki też całkiem lubię.
Nie mogę się doczekać, aż wszystko opowiem. Ale to jeszcze nie teraz, teraz mam pierwszy etap szoku kulturowego: miesiąc miodowy. I zamierzam się podczas niego świetnie bawić.









PS. Możecie śnić ten niesamowity sen razem ze mną na Snapchacie @duzepodroze