W

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

Moim zdaniem nie ma nic ciekawego w zwiedzaniu miast w zimie: ciągle trzeba się chować w budynkach i kawiarniach, rozgrzewać herbatą i grzańcem…Zachwyt nad zabytkami jest mniejszy gdy zęby szczękają z zimna. Jest jednak miasto w Europie do którego można – do którego trzeba! – pojechać na ferie. Rzym.

Powód: w Rzymie jest zawsze ciepło. Nie istnieje tam zima w takim znaczeniu do jakiego przywykliśmy: gdy spadnie centymetr śniegu, zamykają tam ulice; jeśli temperatura jest niższa niż 10 stopni, Włosi noszą puchówki, czapki i szaliki; za to średnioodporna na zimno osoba z Polski może się kąpać w lutym w morzu niedaleko Rzymu. Ma to również swoje minusy, o czym pod koniec…

Poza tym, wtedy w mieście jest mniej turystów niż zazwyczaj (chociaż i tak są uciążliwe tłumy) i można znaleźć miejsca spokojne.

Dlatego wybranie Rzymu nad Paryż czy Kanary (wtedy i tak jest tam pora deszczowa) było bardzo słuszną decyzją!

Wylot

Wylatujemy z Krakowa o 9 rano. W Balicach szybkie sprawdzanie bagażu, dziwnie dużo Włochów (co oni robią w Polsce o tej porze roku?!), wsiadamy do autobusu i czekamy w nim 20 minut… A potem kolejne tyle w samolocie. Sypie śniegiem i wieje, obsługa lotniska wylewa na skrzydła i silnik dziesiątki litrów płynu odmrażającego. Wreszcie startujemy…

…i po dwóch godzinach jesteśmy już na (małym) lotnisku Rome-Ciampino. Różnica temperatur: 30 stopni. Zdejmuję szalik, czapkę, rękawiczki, i prawie skaczę z radości widząc rosnące wszędzie palmy.

Dojazd do miasta – w dzień niespecjalnie skomplikowany, sprzed lotniska odjeżdżają co chwilę autobusy. Bilet można kupić na hali, naprzeciwko przylotów (koszt ok. 4 euro, zależy od linii). Wysadzają koło najdalszej stacji metra, w cenie biletu jest dalszy dojazd do miasta. Dojeżdżamy do Termini i szukamy hotelu który jest nieopodal – taki zwyklak, trzygwiazdkowy za to kosztuje  70 zł. Tradycyjnie śpimy godzinę, zostawiamy bagaże i wychodzimy na „mały spacer” zobaczyć co jest w okolicy.

Idziemy po prostu przed siebie, jak widzimy „jakiś zabytek” to skręcamy do niego. W ten sposób trafiamy na bazylikę Santa Maria Maggiore na wzgórzu Eskwilin.

Wchodzimy do środka – i dosłownie opada nam szczęka. Jeśli pierwszy rzymski kościół który widzimy jest tak wielki, piękny i wspaniały, to co będzie dalej?
We wnętrzu jest ogromna kolumnada, na kopule wspaniała złota mozaika – a w podziemiach relikwie żłobka Jezusa. Od tej pory aż do końca wyjazdu jesteśmy zdumieni i przytłoczeni Rzymem…

Santa Maria Maggiore

Wracamy bliżej hotelu, stosujemy znowu metodę „coś wygląda jak zabytek, chodźmy tam” i znajdujemy Termy Dioklecjana. Nie wiem czy wstęp jest płatny, my wchodzimy niepilnowanymi drzwiami i trafiamy na dziwaczną wystawę o starożytności. Za to mini-park tuż przy Termach jest uroczy, chociaż po raz kolejny jesteśmy w szoku: leżą w nim i stoją rzeźby oraz kolumny które mają koło dwóch tysięcy lat. Po jakimś czasie wiemy już, że takie rzeczy w Rzymie są całkowicie normalne i nie wzbudzają emocji.
Na ruinach części Term Dioklecjana od strony Piazza della Repubblica zbudowano bazylikę Matki Bożej Anielskiej i Męczenników. Front wygląda wprawdzie niepozornie, za to w środku – szok. Zmieściłoby się w niej z 1,5 krakowskiej Bazyliki Mariackiej. W środku zbudowany jest zegar słoneczny zbudowany przez Francesco Bianchiniprowadzi też przez nią południk 12° 30′ E.

Idziemy Via Nazionale, ulicą pełną sklepów do Piazza Venezia, przy którym jest monumentalny, przesadny pomnik Ojczyzny, czyli Museo Centrale del Risorgimento nazywany „tortem” – skojarzenie właściwe, ma on wiele poziomów i każdy jest ozdobiony jakimiś rzeźbami. Po lewej stronie – starożytne ruiny Forum Trajana, wyglądają niepozornie, na nas robią ogromne wrażenie.

Idziemy dalej wzdłuż Forum Trajana  i docieramy do Tego Słynnego Koloseum. Wieczorem na szczęście nie ma tam tylu turystów, ale i tak przyplątał się do nas Hindus sprzedający zabawki.

Na stronie TripAdvisor znaleźliśmy piekarnię Forno Campo de’Fiori, które wypieka pizzę, tarty, takie słone ciastka „ziemniaczki” i różne inne pyszności – cena trochę wysoka jak na jedzenie „do ręki”, ale i tak przepysznie. Siedzimy sobie na placu Campo de Fiori i wcinamy, mniam!

Campo de Fiori (Pole kwiatów) to urocze miejsce, szczególnie wieczorem. Dookoła są knajpki i restauracje, jest spokojnie. Jeżeli pójść w którąś uliczkę odchodzącą od placu, można trafi na małe warsztaty w których do nocy pracują rzemieślnicy wyrabiający biżuterię czy naczynia.

Spacerujemy brzegiem Tybru, idziemy do Circus Maximus – właściwie niewiele po nim pozostało, jest to wielkie wgłębienie w ziemi, przy brzegach ma ruiny. Widać jednak, że jest niesamowicie wielkie i robi wrażenie.
Po takim wieczorze bardzo bolą mnie nogi i jestem wręcz otępiona ilością wrażeń które miałam pierwszego dnia – a później jest przecież coraz lepiej!

Następnego dnia rano przekonujemy się co we włoskim hotelu oznacza „breakfast included” („śniadanie w cenie”): pani przychodzi do naszego pokoju z dwoma kawami z rogalikiem. Dla mnie to za mało!

Tak czy inaczej, mamy Wielki Plan: Forum Romanum, Wzgórze Palatyn, Koloseum. Idziemy do wejścia przy Palatynie, stoimy chwilę w kolejce (15 minut) i kupujemy wspólny bilet na wszystkie te atrakcje.

DSC_0896

Wchodzimy na wzgórze Palatyn (według legendy to właśnie tam wilczyca wykarmiła Romulusa i Remusa). Na początku chcemy zwiedzić „wszystko, trzy razy”, ale nie da się tak, jest za dużo do oglądania.

W końcu idziemy do słynnego Forum Romanum. Jest co podziwiać: jest wielkie, piękne, starożytne. Czujemy się onieśmieleni tym, ile widziały te mury w ciągu tysięcy lat swojego istnienia.

Jest już późne popołudnie, jesteśmy głodni więc idziemy na Zatybrze szukać dobrej restauracji. Nie jest daleko, ale zatrzymujemy się „wszędzie gdzie widać jakiś zabytek”, więc zajmuje to trochę czasu.

Bardzo spodobało mi się na Zatybrzu – jest o wiele spokojniej niż przy „najważniejszych zabytkach w mieście”, no i jedzenie jest tańsze.

Na poniższym zdjęciu po lewej wprawne oko uchwyci góry śniegu które zasypały tamtej zimy Rzym. Przez nie został tam wstrzymany na pewien czas ruch drogowy, a Włosi nosili grube puchówki (i zostały im nawet gdy słupek rtęci przekroczył 15 kresek powyżej zera).

Tym razem jemy pyszną pizzę w polecanym na TripAdvisor lokalu Da Vittorio. O tej porze byliśmy jedynymi gośćmi i wydawało nam się, że ta restauracja jest mało popularna – dopiero następnego dnia okazało się, jak bardzo się myliliśmy… W knajpce podają pizzę, pastę i inne włoskie przysmaki, są też „zestawy obiadowe” z dwoma daniami i deserem. Obsługiwała bardzo miła pani, która niestety bardzo źle mówiła po angielsku.
Nam oczywiście spodobała się cena – 5 euro za pizzę.
Do włoskich rachunków zawsze doliczane jest ok. 1,5 euro za osobę za „nakrycie stołu”.
Kupujemy jedzenia na kolację w pobliskim spożywczaku i włóczymy się dalej po Rzymie, nie możemy wyjść z zachwytu. Zabytków i ruin jest wręcz „za dużo”.

Wspaniale jest na Piazza Navona – kiedy tam przychodzimy trwa coś w stylu średniowiecznego teatrzyku odgrywanego z wozu – ludzie śpiewają i tańczą.
Natomiast przy fontannie di Trevi są jakieś niesamowite ilości turystów – dla mnie nie do zniesienia…

Jak zwykle absolutnie wykończeni wracamy do hotelu – jest to wyjazd na którym chyba najwięcej chodziłam, cały czas bolały mnie nogi.

Wcześniej na zakupach kupiliśmy najpyszniejsze pomarańcze na świecie. We Włoszech pomarańcze zbiera się w lutym (!) i właśnie wtedy są najlepsze. Nasze miały jeszcze listki i mogę śmiało powiedzieć, że to były najlepsze owoce jakie jadłam, wypełnione smakiem i zapachem. Czułam się tak, jakbym odkryła jakąś głęboko skrywaną esencję pomarańczy – takiego „powszechnego” przecież owocu…

Ok, przestaję. Było też kwaśne wino i pyszne suszone oliwki w oliwie, których było trochę za dużo.

Następna część Rzymu

KategorieWłochy
Aleksandra Bogusławska

Dwa lata spędziłam w podróży, żyjąc na walizkach i co kilka tygodni zmieniając adres zamieszkania. Dziś mieszkam na stałe w domku na szkockiej wsi. Dużo spaceruję, gotuję wegańsko, spędzam czas w ogrodzie, doceniam małe przyjemności i spokojne życie.
Jestem autorką wszystkich tekstów i zdjęć na stronie.

  1. Mo1288 says:

    Ta relacja bardzo przyda się w mojej podróży do Rzymu, która rozpoczyna się za 2 dni :) Dzięki za fajny i pomocny opis ! :)

  2. www.miejscezamiejscem.blog.pl says:

    Też udało mi się być w Rzymie zimą ubiegłego roku, ale niestety trafiłem na mokry tydzień ;-)
    Na swoim blogu opisałem dokładnie Zatybrze- i tą dzielnicę polecam Ci chyba najbardziej, choć jest raczej mało popularna.
    Ps. zdjęcia super! Pozdrawiam!

  3. Słonecznik says:

    Lecę do Rzymu końcem stycznia i czytając początek wpisu trochę się przeraziłam, ale na szczęście mnie uspokoiłaś ;)
    Bardzo ciekawy blog!

  4. duecappucci says:

    Rzym jest piękny. To nowoczesne miasto wbudowane w starożytność. Przepiękny eklektyzm tego co stare i nowe. Jesteśmy fanami powiedzenia „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu” co podkreśla wagę starożytnego Rzymu. To oczywiście takie daleko idące uproszczenie. Na głównym placu Rzymu – tj. Forum Romanum krzyżowały się najważniejsze drogi – via Appia, via Flaminia i via Solaria. Zatem bez względu na to, z której strony się wyruszyło, można było dotrzeć do Rzymu. Świetny blog. Zdjęcia ?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.