Musimy wracać do Paryża, a jako że już zwiedziliśmy to, co najważniejsze – zaczynamy żyć jak Paryżanie!

Poprzedni wpis z serii —– Wyprawa autostopem Amsterdam-Bruksela-Paryż

Drugi raz w Paryżu mieliśmy wielkie szczęście co do osoby u której spaliśmy i tym razem czuliśmy się jak prawdziwi Paryżanie. Mieszkanie na Boulevard Saint Jacques, spacery po mieście, bagietki i ser pleśniowy…

Camille gra na trąbce i twierdzi że jest ona najcenniejszą rzeczą w mieszkaniu. Należy do wielkiego zespołu jazzowego Balbazar, co jakiś czas wychodzi pograć nad Sekwanę. Do jedzenia dosypuje maku, zaparza tymianek. Okna z tyłu mieszkania wychodzą na pracownię garncarską; co parę tygodni po Saint Jacques tłumnie jeżdżą rolkarze.

Czym się poruszać po Paryżu

Najlepiej jest zwiedzać Paryż na rowerze bo, jak już mówiłam, wszędzie jest daleko. Istnieje sieć rowerowa, stojaków jest dużo i może nie kosztuje to jakichś strasznych pieniędzy, ale jest jeden wielki problem: obowiązuje kaucja 150 euro, która wprawdzie nie jest pobierana od razu, ale system sprawdza, czy takie pieniądze w ogóle posiada się na karcie.

150 może i mieliśmy, ale 300 za dwie osoby już nie.

Metro jest bardzo wygodne i szybkie, ale bilety opłacają się najbardziej w weekendy (bilety weekendowe, na dowolną ilość przejazdów, 7 euro, ale lepiej to sprawdzić). Idąc za radą dziewczyn z Dijon, postanowiliśmy czasem poprzeskakiwać przez bramki (odważyliśmy się na mało uczęszczanych stacjach, nikt nam nic nie zrobił), żadnych konsekwencji nie było. Jak więc zabraknie pieniędzy lub automatu, to też jest opcja.

(Wśród ich innych rad było: jeśli nie ma miejsca do spania to zawsze można spać na którymś z dworców kolejowych, dużo ludzi tak robi; tego już nie próbowaliśmy)

Z tego co wiem, kontrola biletów we Francji właściwie nie istnieje, ale Francuzi i tak kasują bilety (i większość robi wielkie oczy, gdy tego się nie robi). Samo paryskie metro nie jest najczystsze, za to fajnie poprowadzone.

Jedzenie

Podobno najtańsze jedzonko można znaleźć w dzielnicy 18, o czym postanowiliśmy się sami przekonać. Nasz host polecił nam jakieś miejsce, powiedział gdzie wysiadać, więc ruszyliśmy.

Po wyjściu na stacji metra okazało się, że jesteśmy jedynymi białymi ludźmi na ulicy.

Szukaliśmy restauracji bez powodzenia, szybko dowiedzieliśmy się za to, jak się czują Murzyni w Polsce. Z tym, że my byliśmy w europejskiej stolicy…

Bardzo mało też słyszałam tam francuskiego.

Jedliśmy więc w knajpach tureckich, których jest ogromna ilość na południe od Ile de la Cite. Kebaby podobne do tych w Polsce kosztują koło 4 euro. Supermarketów w Paryżu nie uświadczyliśmy, trzeba było jechać bardzo daleko do najbliższego Carrefoura, osobiście odradzam taką podróż, okolica jakaś nieprzyjemna i dość daleko trzeba iść na nogach do sklepu… Chociaż z drugiej strony takich większych spożywczaków w mieście jest mało i ciężko je znaleźć. Są za to mniejsze markety oraz place targowe, wystarczy zapytać.

Ceny w takich marketach wtedy wydawały mi się ogromne, ale z perspektywy czasu widzę, że nie było źle. W restauracjach za to, tak jak wszędzie w Europie, trzeba bardzo dużo wydać.

Byliśmy oczywiście przy Sacre Coeur, które jest bardzo piękne, ale turystów jest tam całe zatrzęsienie. Widzieliśmy też słynną karuzelę i inne bardzo słynne rzeczy.

W każdą pierwszą niedzielę miesiąca wejście do Luwru jest darmowe; oczywiście nie zdążyliśmy obejść wszystkiego (sądzę, że w jeden cały dzień nie jest to możliwe…), ale conieco widzieliśmy. Muzeum otwiera się o 9, a zamyka o 18, przy czym pracownicy zaczynają (niegrzecznie) wypraszać już po 17. Dodatkowo jakakolwiek próba komunikacji z nimi jest daremna, na każde słowo po angielsku odpowiadają po francusku.

Nie wiedziałam, że Mona Lisa to taki malutki obraz…

Nie wiem co myśleć o wieczorach nad Sekwaną. Z jednej strony jest romantycznie – na zatoczkach przy Notre Dame co parę dni odbywają się wieczory taneczne: na jednych salsa, na innych zmysłowe tango.
Nikt nikogo nie ocenia, pary ciągle się mieszają; każdy może dołączyć.

Z drugiej strony spacery nad rzeką sprawiły, że zaczęłam być gorącą przeciwniczką zezwolenia do picia alkoholu w miejscach publicznych. Nie żeby ktoś nas zaczepiał, ale widoki całujących się par, obok których ktoś oddaje mocz, skutecznie wryły mi się w głowę. Prócz tego, w nocy jest tam zatrzęsienie szczurów, które niestety nie są tak słodkie jak te z Ratatouille, tylko spasione i bezczelne.

Samolot mieliśmy z lotniska Beauvais. Dostać się z Paryża do Beauvais nie jest tak trudno; linie lotnicze oferują wprawdzie jakieś busiki (15 euro), ale taniej i dość szybko można dojechać tam pociągiem.

Pociągi do Beauvais odjeżdżają z Gare du Nord, pociągiem Ter linii 19. Tutaj jest niby napisane, że kosztuje to 12 euro, ale ulgowe są oczywiście tańsze. Z dworca w Beauvais można się przejść spacerkiem fajną ścieżką na lotnisko, zajmuje to dosłownie pół godziny, albo pojechać sobie busikiem miejskim (czasem pan kierowca bierze ludzi za darmo).
Był to mój pierwszy w życiu lot samolotem i gdy on się chociaż trochę przechylał, myślałam, ze spadamy.

Jeszcze zostaje kwestia dojazdu z lotniska Katowice Pyrzowice (które jest położone na końcu świata) do Krakowa (czy gdziekolwiek indziej).

W necie można znaleźć masę informacji na ten temat, ceny biletów wahają się od 20 złotych (do Katowic), aż do 25 euro (do samego Krakowa).

Można to zrobić o wiele taniej: tuż przy lotnisku jest zwykły przystanek, z którego odjeżdża zwykły PKS na dworzec w Katowicach. Bilet ulgowy kosztuje 1,50 zł, jedzie się około godziny. Potem do Krakowa ulgowy około 10 złotych.

Bilans dwutygodniowych wakacji (od 25.08.2008 do 10.09.2008):

  • Autobus do Amsterdamu, dwa dni na miejscu,
  • Stop do Brukseli, trzy dni na miejscu,
  • Stop do Paryża, znowu trzy dni,
  • Dijon, cierpienia z nim związane
  • Znowu Paryż, pięć dni tam.

Na wakacjach wydaliśmy około 780 złotych za osobę, wliczając wszystkie przejazdy i lot, pamiątki, jedzenie, różne przyjemności. Oczywiście, mocno zaciskaliśmy pasa, przez co np. nie weszliśmy na Wieżę Eiffla i nie byliśmy w Wersalu, nie zwiedziliśmy muzeów w Amsterdamie ani Atomium w Brukseli, ale traktowaliśmy wyjazd jako sposób na liźnięcie wszystkiego, bo to chyba oczywiste, że tam wrócimy (w Brukseli już zresztą byłam ponownie). Najbardziej klimatyczne są powolne spacerki, kupienie sobie ciastka, pooglądanie witryn sklepowych…

Jak byłam w Paryżu to dużo rzeczy mi się nie podobało: Francuzi, hałas, turyści, ceny, odległości. Gdy wróciłam do Krakowa, po paru miesiącach uświadomiłam sobie, że… tęsknię?

KategorieFrancja
Aleksandra Bogusławska

Dwa lata spędziłam w podróży, żyjąc na walizkach i co kilka tygodni zmieniając adres zamieszkania. Dziś mieszkam na stałe w domku na szkockiej wsi. Dużo spaceruję, gotuję wegańsko, spędzam czas w ogrodzie, doceniam małe przyjemności i spokojne życie.
Jestem autorką wszystkich tekstów i zdjęć na stronie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.