Ostatni (niestety!) post o cudownych wakacjach: jaskinia Skocjanska, morze Adriatyckie i śródziemnomorski klimat…

Trygław zdobyty, robimy więc sobie bardziej „urlopowe” wakacje. Kubie bardzo zależy na zwiedzaniu jaskiń – wybieramy więc grotę Skocjanska.

Po drodze z Alp chcemy jeszcze zobaczyć jezioro Bled słynące z kościółka na wyspie – niestety, jest święto 15 sierpnia i są tam tłumy ludzi – korek ciągnie się przez całe miasto, nie ma gdzie zaparkować; na wysepkę patrzymy tylko z daleka, kupujemy winietę do Słowenii (15 euro) i jedziemy na południe.

Zatrzymujemy się w Lubljanie na zakupy – z powodu później pory nie udaje nam się zobaczyć miasta. Mimo niepowodzeń, jedziemy na camping koło Skocjanskich jam.

Słowenia jest bardzo mała i wszędzie jest blisko. Z Alp do jaskini jest 150 km, jadąc autostradą pokonujemy tę odległość w 1,5 godziny, a stamtąd nad morze mamy już tylko 30 km. Bardzo podobają nam się słoweńskie tunele.

Camping Dujceva Domacina (10 euro) był najlepszym z naszych noclegów, być może dlatego, że byliśmy zmęczeni schroniskami i brakiem ciepłej wody, a może dlatego, że był spokojny, czysty i na odludziu…

Wybraliśmy jaskinię Skocjanską a nie słynniejszą Postojną, bo obawialiśmy się tłumów i wysokich cen. Wejście do tej kosztuje 15 euro za wszystkie trasy, w środku panuje stała temperatura 12 stopni, są nietoperze, wapienne tarasy, różnej wielkości stalaktyty oraz podziemna rzeka, która 30 km dalej wpływa do morza.

Po skończeniu trasy z przewodnikiem po największej jaskini można chodzić dalej i oglądać mniejsze groty, bardzo fajnie przygotowane.

Wychodzimy z chłodnych jaskiń, na zewnątrz upał nie do wytrzymania. Jak najszybciej chcemy już nad morze, wskakujemy więc w auto i jedziemy na południe!


Słowenia ma bardzo krótką linię brzegową, tylko 47 km, dlatego gęsto jest od miasteczek, które powstały wszędzie, gdzie jest jakikolwiek dostęp do morza. Wybieraliśmy się do malowniczo położonego Piranu, jednak okazuje się, że wjazd do miasta jest płatny, dlatego jedziemy do pobliskiej Izoli i znajdujemy camping Belvedere. Rozkładamy namioty w gaju oliwnym, właściwie nie jest to najlepsza miejscówa do spania, ale mnie i Kubę to nie przejmuje – jest tak gorąco, że myślę tylko o chwili gdy wskoczę do morza.

Plaża na którą docieramy jest kamienista i pełna ludzi – nic mnie to nie obchodzi (ważne, że jest w czym się zamoczyć), ale Tomek zaczyna lamentować, bo w jego wyobraźni plaże nad Adriatykiem wcale tak nie wyglądają i na pewno gdzieś tuż za rogiem jest odludzie z pięknym piaskiem i biednymi, lecz uczciwymi rybakami. Od tej pory poszukiwania takiego miejsca stanowią leitmotiv naszego pobytu nas morzem.

Nas z Kubą to aktualnie nie obchodzi, wskakujemy do wody, a naburmuszony Tomasz siedzi na brzegu.

Wykąpani, idziemy do centrum Izoli. Spacerujemy po uroczych uliczkach, jemy kalmary i słuchamy koncertu lokalnych piosenek. Niestety, nie mam ze sobą aparatu więc ten wyjątkowy wieczór nie zostaje uwieczniony…

Nazajutrz idziemy się przespacerować po mieście w dzień, niestety nie jest już tak klimatycznie jak wieczorem, dodatkowo umieramy z gorąca.

W poszukiwaniu piaszczystej plaży jedziemy po południu do Chorwacji; mimo tego, że nie jest ona w Unii granica prawie nie istnieje: pokazujemy dowody, ale celnik nawet nie patrzy. Niepotrzebna nam winieta, omijamy więc autostradę i pchamy się małymi dróżkami.

Zdecydowanie za dużo czasu zajmuje nam za to poszukiwanie campingu w okolicach miasta Porec: jeden jest zbyt wielki (9tys osób?!), drugi źle położony, jeszcze inny po prostu brzydki. W końcu decydujemy się na Puntica (zdjęcia są przekolorowane), zostawiamy namioty i „jedziemy na miasto”. Korolka sunie przez główny deptak z opuszczonymi szybami, podczas gdy w głośnikach nieśmiertelny Stachursky.

Wszędzie na północy Chorwacji (jesteśmy na półwyspie Istria) widoczne są włoskie wpływy, nazwy są pisane w dwóch językach a miejscowi mówią po włosku. Turyści z tego państwa lubią też tu wypoczywać – zgadujemy, że jest po prostu taniej niż u nich. Niestety, te tereny są najdroższe w całej Chorwacji – nie byliśmy w stanie znaleźć restauracji na naszą kieszeń, ale sałatka krabowa z Billi też była smaczna.

Mimo tłumów Porec jest bardzo przyjemny, miasteczko jest duże, więc gubimy się w gąszczu uliczek – gps w głowie Tomka działa tylko w górach.

Następnego dnia nie udaje nam się trafić na poranny targ ryb i owoców morza – za długo śpimy. Chodzimy chwilę po Porec, jest tak gorąco, że nawet ja nie mogę wytrzymać i najchętniej po prostu leżałabym na plaży co pół godziny wskakując do morza, tylko chłopaki nie pozwalają. Jedziemy jeszcze bardziej na południe, do Rovinj.


O tej porze na drodze jest pusto, miejscowi i turyści chowają się po domach z powodu upału. Mijamy „fjord” Lim – tak naprawdę jest to dolina rzeczna zalana wskutek podniesienia się poziomu morza.

Rovijn (po włosku Rovigno) zostawiamy auto na parkingu i idziemy do centrum. Jest to najpiękniejsze, najbardziej urocze miasteczko w jakim byliśmy na wybrzeżu, wiele uliczek kończy się bezpośrednio na morzu i przypomina nam to Wenecję.

Gubimy się w gąszczu wąskich uliczek, a mnie cały czas wzrusza, że ktoś może mieszkać w takim pięknym miejscu.

U podnóża wzgórza, na którym stoi kościół św. Eufemii znajdujemy plażę miejską, jak zwykle kamienistą, za to są drabinki do bezpośredniego wejścia do wody. Plażujemy ponad dwie godziny, robi się nam bardzo melancholijnie – w końcu to ostatnia nasza kąpiel w te wakacje…

IMGP0788

Odkrywamy niestety, że na tej pięknej plaży było pełno szkła i pocięliśmy sobie nim stopy. I tak było świetnie.

Spacerujemy jeszcze chwilę po mieście, kupujemy pamiątki: oliwę z czosnkiem i chili (mniam!) a w ciemnej piwnicy rakiję oraz lokalne wino (chyba nie wolno sprzedawać alkoholu na straganach, ale wystarczyło zapytać i prowadzą nas do tajnego pomieszczenia).

Zastanawiamy się też nad noclegiem: jako szanujący się tabor nie możemy spędzić nocy dwa razy w tym samym miejscu. Dobrze by było jednak odjechać z wybrzeża, a jako że camping przy jaskini Skocjanskiej najbardziej nam się podobał decydujemy się właśnie na niego.

Wracając przez Chorwację nadal omijamy autostrady,  jest wieczór i ludzie powychodzili z ukryć, dlatego czasem stoimi w korkach. Po przekroczeniu granicy jest już lepiej, tylko na campingu jesteśmy już po 23. Szybko płacimy i stawiamy namioty – kierowcy muszą się wyspać.

19 sierpnia wstajemy o szóstej, mnie w nocy trochę straszyły zwierzęta a Kubę boli noga poraniona szkłem. Na szczęście Tomek jest w dobrej formie, po godzinie jesteśmy już na autostradzie.

Co jeszcze mogę dodać? Powrót jest bardzo szybki, 10 godzin i jesteśmy już w Krakowie (pewnie tyle samo czasu zajęłaby nam jazda przez Polskę z Gdańska), po drodze pogoda jest piękna – a wieczorem brakuje mi:

  • cygańskiego życia, niepewności gdzie będziemy spać następnego dnia
  • wieczornego cydru (piłam codziennie, jeszcze tydzień i byłabym już uzależniona)
  • morza, ciepła, krajobrazu
  • namiotu (świetnie się śpi gdy jest ciepło)

KategorieSłowenia
Aleksandra Bogusławska

Dwa lata spędziłam w podróży, żyjąc na walizkach i co kilka tygodni zmieniając adres zamieszkania. Dziś mieszkam na stałe w domku na szkockiej wsi. Dużo spaceruję, gotuję wegańsko, spędzam czas w ogrodzie, doceniam małe przyjemności i spokojne życie.
Jestem autorką wszystkich tekstów i zdjęć na stronie.

  1. olgaenespana says:

    Bardzo fajny blog! :) Szczególnie miło się czyta (i ogląda) o miejscach, w których byłam zaledwie kilka tygodni temu (Rovinj, Piran) ;)
    Życzę kolejnych, udanych podróży! :)

  2. Chętnie bym odwiedziła tę jaskinię! Czy przy jej zwiedzaniu były jakieś momenty, gdzie osoba z lękiem wysokości mogłaby czuć się niekomfortowo? (o ile pamiętasz, bo już widzę trochę czasu minęło od tej podróży)

      1. Dziękuję Ci bardzo za odpowiedź! Ja też nie mam lęku wysokości, więc czasem ciężko mi ocenić, czy ktoś kto ma, to by się w danym miejscu bał czy może jednak nie. Ale mój chłopak ma i muszę trasy wycieczek tak wymyślać, by nie odczuwał zbyt dużego dyskomfortu… Ale skoro mi wyjaśniłaś, że tam są barierki, to nie powinno być problemu :)

  3. Pingback:Wasze podróże | W RÓŻNE STRONY

  4. Pingback:Wasze podróże - moje inspiracje. Lista miejsc do zobaczenia.

  5. Tomek Królikowski Tomaszi says:

    Witam…mam pytanie w szkocjańskich jest ponoć zakaz robienia zdjęć. Da się coś zrobić, pilnują czy też damy radę ?

          1. Tomek Królikowski Tomaszi says:

            hmmm..nie dobrze, nie dobrze. Zasadnicze pytanie…udało się ? ;)

          2. Tomasz, nie ma tego „głównego” mostu na zdjęciach na moim blogu. Most wygląda tak: http://www.park-skocjanske-jame.si/en/image/small/1858/skocjan-caves_foto_unesco_2.jpg i jeszcze raz powtarzam, ABSOLUTNIE NIE WOLNO ROBIĆ TAM ZDJĘĆ. Nie, nie udało mi się zrobić zdjęć. Ani nikomu innemu. Fotografowałam inne miejsca, przy wyjściu. Jaskinia jest sporo większa.
            Tam w sklepiku są dostępne albumy ze zdjęciami całej jaskini, wykonane przez profesjonalnych fotografów. Naprawdę, jeśli zamierzasz łamać zakazy obowiązujące w obiektach UNESCO, to jesteś w niewłaściwym miejscu.

          3. Tomek Królikowski Tomaszi says:

            To nie tak…proszę mnie tak nie oceniać…należę min. do zrzeszonych fotografów i próbuję zasięgnąć informacji. Mam kilku znajomych autorów zdjęć z zagranicy, którzy notabene byli w szkocjańskiej i robili zdjęcia…niestety nie mam w tej chwili z nimi kontaktu. pomyślałem że tu na tym blogu czegoś dowiem się od Pani. W każdym razie strona mi się bardzo podoba. T.

          4. Proszę wobec tego napisać do zarządu jaskini i zapytać, czy wyraziliby zgodę na sfotografowanie wnętrza. Być może Pana znajomi mieli oficjalne zezwolenie lub robili zdjęcia wcześniej, zanim wprowadzono zakaz. Wiem, że zakazy wprowadzono ponieważ mikroklimat jaskini zaczął się drastycznie zmieniać, przez światło, ciepło od ludzi, parę wodną itd. Dlatego każde zdjęcie jest pilnowane, zwłaszcza jak ktoś wchodzi z większym aparatem, po prostu każą schować i tyle. Przewodnik jest cały czas przy grupie i pilnuje, patrzy. Tak wygląda sytuacja.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.